Przy kominku

Na kominku ogień huka,

Rzuca światła smug;

Wtem do okna ktoś zapuka:

— „Kto tak późno ? czego szuka ?

Skąd prowadzi Bóg?” —

 

— „Hej! otwórzcie tam niebodze!”

Głos odezwał się:

— „Zima jestem, w śniegu brodzę,

W rękawicach ciepłych chodzę,

Puśćcie, puśćcie mnie !” —

 

Poskoczono od komina,

I otwarto drzwi:

Weszła zima starowina,

Licha na niej salopina,

Biedna, z zimna drży…

 

Szła oparta na kosturze,

Stara jak ten świat;

Na jej twarzy mróz i burze,

Choć ukryła ją w kapturze,

Wyryły swój ślad.

 

Ociężałe wlokła kroki,

Pokaszlując wciąż;

Z lodu miała srebrne loki,

Co zwieszały się na boki,

Długie, niby wąż.

 

Wprowadzono starowinkę

Tam, gdzie płonął chrust;

Dano chleba okruszynkę,

I herbaty odrobinkę,

Wlano jej do ust.

 

Z gościnności polskiej rada,

Babcia kłania się;

Na fotelu miękkim siada,

I każdemu rozpowiada,

Jak jej w życiu źle.

 

Plecie sobie babcia, plecie,

Marszcząc siwe brwi:

Jak przez burze i zamiecie,

Wędrowała po tym świecie,

Długie, długie dni…

 

A gdzie w strasznym swym pochodzie,

Przeszła wzdłuż czy wszerz:

Tam się ścinał lód na wodzie,

Marzły drzewa, a w zagrodzie

Ginął ptak i zwierz…

 

Plotła babcia… a w kominie

Płonął drewek stos;

Na sen przyszło starowinie,

I choć brzydko spać w gościnie,

Zachrapała w głos.

 

Spała babcia… Aż wiosenka

Przyszła sobie raz:

Zapukała do okienka,

Mówiąc do niej: „Chodź stareńka,

Bo już ogień zgasł!”…