Bez odpowiedzi

Nie znali nigdy, co to jest dostatek, 

Lecz znali tylko – co trud i potrzeba; 

Nieraz im brakło mleka w piersiach matek, 

Nieraz im brakło na zagonach chleba… 

Nie znali nigdy tej pomyślnej doli, 

W której bez troski o jutrzejszą strawę 

Duch ludzki z mroku budząc się powoli 

Na światło oczy otwiera ciekawe, 

Gdyż od kolebki czatowała bieda, 

Co duszy dziecka rozwinąć się nie da. 

 

Los im poskąpił wszystkich swoich darów 

I dał im środków do walki za mało. 

Prócz życia trudów i życia ciężarów, 

Jedno im prawo – do życia zostało. 

Jednak znosili swą nędzę cierpliwie 

Jako istnienia warunek niezmienny; 

Marząc o przyszłym a bogatszym żniwie 

Zapominali o trosce codziennej 

żądając w zamian za pracę mozolną, 

By im wraz z dziećmi wyżyć było wolno. 

 

Lecz teraz próżne wszelkie wysilenia! 

żadna wytrwałość zbawić ich nie może: 

Głód – ciała w żywe szkielety zamienia 

Kładąc w ciemnościach na zmrożone łoże. 

Dziś nie o sytość, lecz o żywot idzie, 

Gdyż to nie zwykłej nędzy widmo blade,

Lecz śmierć głodowa w całej swej ohydzie 

Tysiącom rodzin zwiastuje zagładę; 

W zimowej nocy wchodzi w ich mieszkania 

Przynosząc męki wolnego konania. 

 

To śmierć głodowa! Przy zgasłym ognisku 

Zasiada wlokąc całun lodowaty 

I matkom dzieci porywa z uścisku, 

I nagie trupy zostawia wśród chaty, 

I kroczy dale] w upiora postaci 

Rozpościerając gorączkowe dreszcze… 

A zmarły wstaje, by zabijać braci, 

Za krzywdy swoje mszcząc się w grobie jeszcze; 

I rozszerzając zaraźliwe tchnienia 

Idzie do ludzi przemawiać sumienia. 

 

A ci, co jeszcze wśród mogił zostali, 

Aby oglądać męczarnie swych rodzin, 

Trawieni ogniem, co wnętrzności pali, 

Mierzą ostatek uchodzących godzin 

I patrzą w otchłań… szukając gdzieś na dnie 

Nieuchwyconej ocalenia mocy. 

Ale myśl w próżni kręci się bezwładnie 

I gaśnie w głuchej odrętwienia nocy. 

I nic nie mogąc odnaleźć, nędzarze, 

Chylą z rozpaczą wychudzone twarze. 

 

Wiedzą, że wszędzie ta sama dokoła

Głodowej śmierci konieczność straszliwa, 

że brat ratunku udzielić nie zdoła, 

Bo sam go teraz daremnie przyzywa. 

Więc milczą – patrzą na śniegu posłanie, 

Słuchają wiatru żałobnego wycia 

I w ciemność smutne rzucają pytanie: 

“Gdzie jest ich prawo najświętsze do życia? 

Czemu są na śmierć skazani i za co, 

 

Gdy na chleb ciężką zarabiali pracą?” 

Kto im odpowie na ten wykrzyk głuchy? 

Ludzkość zostanie w odpowiedzi dłużną, 

Bo choć szlachetne poruszą się duchy 

I miłosierdzie pospieszy z jałmużną, 

Rzucone wsparcie nie rozstrzygnie w niczem 

I w niczem ciemnych pytań nie rozświeci, 

I ziemia dalej z sfinksowym obliczem 

Będzie pożerać pracujące dzieci, 

A ludzkość będzie roztrząsać, ciekawa, 

Ten zgrzyt w harmonii społecznego prawa.