Myślałem, że to sen…

Myślałem, że to sen, lecz to prawda była:

Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła,

Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach,

Przyniosła kwiatów woń na złotych warkoczach;

Podała rączkę swą, szliśmy z sobą razem,

Przed nami jaśniał świat cudnym krajobrazem.

Pośród rozkosznych łąk i gajów mirtowych, 

Wiecznie zielonych wzgórzi wód szafirowych

Szliśmy, nie mówiąc nic, a mnie się wydało, 

Żem życia mego pieśń wypowiedział całą,

Że z jej różanych ust, jak z otwartej księgi, 

Czerpałem tajny skarb wiedzy i potęgi.

Wtem nagle przyszła myśl dziwna i szalona,

Żeby koniecznie dojść, skąd i kto jest ona?

I gdy zacząłem tak i ważyć i badać, 

Kwiaty zaczęły schnąć, a liście opadać,

I nastał szary mrok… a ja w swoim biegu

Stanąłem w gęstej mgle na przepaści brzegu.

Strwożony zmianą tą, zwróciłem się do niej, 

Niestety, już jej dłoń nie była w mojej dłoni.

Słyszałem tylko głos ginący w ciemności:

“Byłam natchnieniem twym, marą twej młodości!”

I pozostałem sam, i noc świat pokryła…

Myślałem, że to sen, lecz to prawda była!