Opowieść ducha…

Opowieść ducha spisana

na posiedzeniu spirytystów

w dniu 31 grudnia 1893 roku 

 

Za życia byłem sceptykiem,

Po śmierci jestem nim jeszcze –

Za karę w nodze stołowej się mieszczę

I muszę poruszać stolikiem.

 

Strasznie zostałem skarcony,

Żem w spirytystów nie wierzył –

Zaledwiem bowiem żywot ziemski przeżył,

Diabeł pochwycił mnie w szpony.

 

I zawlókł w ciemne czeluście,

Gdzie w ognia i siarki dymie

Ujrzałem tłumy narodu olbrzymie,

Tłok taki jak na odpuście.

 

Widok, wyznaję to szczerze,

Był jednym z wspanialszych w świecie,

Trudno piękniejszy napotkać w balecie

Lub w fantastycznej operze.

 

Wszystko tam było prześliczne:

Bengalskich ogni bez miary,

Zielone, krwawe. błękitne pożary,

Wybuchy zórz elektryczne.

 

Harmonia straszna i dzika,

Klątwy, krzyk, jęki, zgrzytanie

Dysonansami zalały otchłanie,

Jak wagnerowska muzyka.

 

W płomieniach biedaczki dusze

Pocą się, smażą i skwierczą,

Wśród nich szatani chichoczą szyderczo,

Dziwne zadając katusze.

 

Te rozdzierają w kawałki,

Tamtej pakują w brzuch widły,

Innej znów w gardło kłąb gadzin obrzydły

I zdrój płonącej gorzałki.

 

Tu jakąś postać opasłą,

Co rączki składa pobożnie,

Na złotym z wolna obracają rożnie

I roztapiają na masło.

 

Tam dusze nadęte gniotą

Pod hydrauliczną maszyną…

Cudze łzy z wnętrza obficie im płyną

I pozostaje z nich błoto.

 

Tam znowu poety marę

Karmią wierszami własnemi

I wszystkie głupstwa, co pisał na ziemi,

Pchają mu gwałtem za karę.

 

Straszliwa nad wyraz męka,

Próżno się dławi i krztusi,

Te same brednie wiecznie łykać musi,

Choć nieraz jak bomba pęka.

 

Gdzieniegdzie orgia szalona,

Bezwstydne gody upiorów…

Świecą łby łyse dumnych senatorów

I nagie tancerek łona.

 

Aż któryś z szatanów bryźnie

Wiaderkiem gorącej smoły,

W ropuchy orszak zmienia się wesoły

I wszystko tonie w zgniliźnie.

 

Dworacy parami tańczą

Przed tronem u Lucypera,

Każdy językiem proch ze stopni

Ściera z giętkością wiernopoddańczą.

 

Co chwila ten lub ów dworak

Pod nogą gruntu nie spotka,

Stoczy się w otchłań, gdzieś do piekieł środka,

Na zawsze przepadł nieborak!

 

Kiedy oglądam te dziwy

I wkoło ciekawie patrzę

Sądząc, że w loży zasiadam w teatrze,

Czart do mnie zdąża straszliwy.

 

W ręku wężowy bicz niesie

I wstrząsa groźne narzędzie,

I prosto na mnie zamierza się w pędzie,

Więc ja do niego: “Mój biesie!

 

Próżno wężami byś chłostał,

Wątpię, by to mnie bolało,

Wszakże na ziemi zostawiłem ciało…

Sceptycyzm – ten mi pozostał.

 

Nie patrz się na mnie tak dziko,

Porzuć tę pozę sceniczną!

Bym mógł bez ciała czuć boleść fizyczną,

To się nie zgadza z logiką.

 

Ta groza piekielnej kaźni,

Którą szerzycie z urzędu,

Biorąc swe źródło z logicznego błędu,

Polega na wyobraźni.

 

Naiwne duszyczek zgraje,

Które straszycie z rozkoszą,

Sądzą, że różne męczarnie ponoszą,

Cierpią, bo tak się im zdaje.

 

Lecz mnie przerazić nie zdoła,

Pomimo wszystkich swych zalet,

Ten artystycznie obmyślany balet:

Płomienie, siarka i smoła…

 

Gdy tak przemawiam do czarta,

A dusze wkoło się kupią,

On pysk rozdziawił z miną śmiesznie głupią,

Że była widzenia warta.

 

Przez chwilę stał w niepewności,

Nie wiedząc, co ze mną pocznie:

Wreszcie mnie porwał i zaniósł bezzwłocznie

Do tronu szatańskiej mości.

 

“Z tą duszą kłopot mam – rzecze –

Gdyż twierdzi, iż w braku ciała

Nie będzie męki zadanej cierpiała

I że ją ogień nie piecze.

 

Z płonącej żartuje mazi

I wszystko mieni kuglarstwem,

Ten nędzny chłystek swoim niedowiarstwem

Całe nam piekło zarazi.

 

Wychodzi z odwiecznych reguł,

Zdarzenie to nadzwyczajne –

Wszystkie instrukcje, bądź jawne, bądź tajne,

Zbyły milczeniem ten szczegół.

 

Więc ty, monarcho szatanów,

Co piekłem rządzisz tak mądrze,

Myśl buntowniczą zdepc w samym jądrze,

Karę dla niego postanów.”

 

“Co? – rzeknie piekielny władca –

On się chce rządzić rozumem,

Szczepi niewiarę pomiędzy dusz tłumem?

Ten cynik, ten świętokradca!

 

Gdy tyle dostojnych osób

Z ufnością smaży się w smole,

On chce w wątpliwość podać piekieł rolę?

Lecz znajdziem na niego sposób.”

 

Spojrzał więc na mnie złowrogo

I rzekł po krótkim namyśle:

“Niech twoje losy będą odtąd ściśle

Związane z stołową nogą.

 

Będziesz obracał stół wszędzie –

Tak dalej rzecz ciągnął szatan –

Gdzie pierwszy lepszy nieuk lub szarlatan

Do tańca z tobą zasiędzie.

 

Ktokolwiek tylko się uprze

Z najpospolitszej gawiedzi,

Będziesz zmuszony dawać odpowiedzi

Na zapytania najgłupsze.”

 

“Łaski! – krzyknąłem – ach łaski!

Nie ujdę, jak widzę, kary,

Lecz czyż na wieki mam cierpieć bez miary

W ten sposób nędzny i płaski?!”

 

Wiedziałem – czart się zaśmieje –

Że ugnę twą hardą duszę,

Lecz gdy cię widzę przystępnego skrusze,

Przeto ci zrobię nadzieję:

 

Gdy gusła i zabobony

Nie znajdą w świecie czcicieli,

Gdy każdy prawdę od błędu oddzieli

Będziesz od kary zwolniony.”

 

Poznałem, że drwił szkaradnie,

Cedząc te słowa łaskawsze,

I że mi w służbie ciemnych potęg zawsze

Obracać stoły przypadnie.

 

Wszelkie złudzenia zbyteczne,

Od kary się nie wykręcę,

Nic nie położy kresu mojej męce,

Bo głupstwo ludzkie jest wieczne.