Oświadczyny

Wziął frak na siebie, rękawiczki nowe,

Stanął przed lustrem przyjrzeć się krawatce,

Z dumą nałożył kapelusz na głowę

I rzekł: Dziś trzeba oświadczyć się matce.

Matka mój talent umie sobie cenić,

Panna mi sprzyja… trzeba się ożenić!

 

Nie mogę żywić najmniejszej obawy:

Mile widziany byłem od początku,

Mam przecież dużo, bardzo dużo sławy

I wiele zalet… wprawdzie nic majątku,

Lecz czyż ten kruszec ma stać na przeszkodzie

Sercom, co biją w idealnej zgodzie?

 

O pana nawet troszczyć się nie warto

Stracił biedaczek w domu władzę wszelką.

Pani rzecz główna… a ta jest zażartą,

Stałą talentu mego wielbicielką.

Wszak rzekła, prac mych dokończywszy tomu:

Jakie to szczęście miewać pana w domu!

 

Skończył monolog i pobiegł ulicą

Pełen otuchy, nucąc jakąś śpiewkę,

I już przed znaną stanął kamienicą,

Gdy nagle dostrzegł rozdartą podszewkę…

Lecz nie chciał czasu tracić, a wiec tylko

Rozdarte miejsce zręcznie zapiął szpilką.

 

Zastał, jak pragnął: i córkę, i matkę,

Siedzące obie w swoim saloniku;

Panna robiła właśnie jakąś siatkę,

Pani bębniła palcem po stoliku

Tonąc w zadumie; lecz choć zadumana,

Spostrzegłszy gościa, rzekła: Witam pana.

 

Usiadł na krześle i zaczął rozmowę,

Lecz się zająknął zaraz na początku,

I chociaż piękną przygotował mowę,

Nie mógł odnaleźć swoich myśli wątku

I coraz bardziej plątał się rumieniąc,

Jakby przeczuwał, co to znaczy pieniądz.

 

Pani na niego patrzała z zdziwieniem

I coraz większą przybierała godność;

Panna go także mierzyła spojrzeniem,

A choć w jej wzroku mógł dojrzeć łagodność,

Nic nie pomogło: matki dostojeństwo

Ciężyło nad nim ciągle jak przekleństwo.

 

Czuł, jak pod owym wzrokiem przenikliwym

Całą swą wielkość traci poetyczną;

Czuł, jak jest małym, nędznym, nieszczęśliwym,

A ona wielką i majestatyczną;

Więc opuściwszy wstępy i prologi,

Na oślep matce rzucił się pod nogi.

 

Ja pannę Julię, szepnął, kocham dawno

I chciałem właśnie prosić o jej rękę.

Mówiąc to minę miał bardzo zabawną:

Znać na nim było, jaką przeszedł mękę.

Pani z litością odrzekła: Ach szkoda!

Lecz moja Julcia jest jeszcze za młoda.

 

Tu panna chustkę podniosła do nosa

Na łzy czekając, co popłynąć miały;

Lecz matka na nią spojrzała z ukosa

Mówiąc: Juleczko, gdzieś mi się zadziały

Moje robótki… poszukaj w sypialni,

Pewnie gdzie leżą w mojej gotowalni.

 

Tak wyprawiwszy córkę, do poety

Znów się odezwie: Niechaj mi pan wierzy,

Że umiem pańskie ocenić zalety

I że go zawsze szacuję najszczerzej,

Ale, Bóg widzi, pańskiej propozycji

Odmówić muszę. – Pan nie masz pozycji.

 

Jak to? zawołał uniesion zapałem,

Wszak moje imię w świecie dużo znaczy;

Na stanowisko ciężko pracowałem,

Lecz je mam wreszcie… Niech mi pan przebaczy,

Przerwała matka, takie stanowisko

Nasz świat dzisiejszy ceni bardzo nisko.

 

Sam mi pan przyznasz, że ci literaci

Jest to zazwyczaj najgorsza hałastra.

Wszak z nimi ludzie nie żyją bogaci?

Poeta westchnął: Sic itur ad astra!

A pani, trochę łaciną zmieszana,

Rzekła: Ja tego nie mówię do pana.

 

Pan Julcię kochasz… jak człowiek szlachetny

Musisz ofiarę zrobić z swej miłości.

Mam właśnie dla niej mariaż bardzo świetny,

Co jej zapewni cały los w przyszłości…

Chociaż jesteśmy panu z mężem radzi.

Przez wzgląd na Julkę chciej pan bywać

rzadziej…

 

Wziął za kapelusz patetycznie, wzniośle;

Skłonił się milcząc i wyszedł czym prędzej.

Aż na ulicy zawołał: O ośle!

Pisujesz wiersze i nie masz pieniędzy,

I te śmiertelne nosząc grzechu plamy,

Chciałeś otrzymać zezwolenie mamy?

 

Dobrze ci teraz!… Szkoda tylko panny.

Jeszcze mi w oczach stoi ten jej smutek

I ten wzrok tęskny, łzawy, jakby szklanny;

Byłaż to miłość, czy kataru skutek?

To wieczną dla mnie zostanie zagadką!

Katar rzecz zwykła, a miłość jest rzadką.

 

Gdybym był dawno serca nie roztrwonił,

Musiałbym teraz z rozpaczy umierać.

Ale tak… będę smutkowi się bronił…

Trzeba się jeszcze w świecie poniewierać.

Życie poety – to korona z cierni!

Westchnął – i poszedł na poncz do cukierni.