Sen grobów (epilog)

O, jakże trudno pierzchłe już obrazy

Do życia z sennych krain przywoływać!

I jakże smutno ciemne duchów skazy

 

Z zasłony, którą śmierć rzuca, odkrywać,

I po przepaściach łowić epos bladą,

I co zawiera męki, odgadywać!

 

Czyż się nie cofnąć raczej przed gromadą,

Co winy swoje w inne światy wlecze,

I gdy się żywi do spoczynku kładą,

 

Jeszcze w ciemnościach gdzieś krzyżuje miecze?

Czyż nie zamilknąć przed żyjących rzeszą,

Co mniemać będzie, że wraz z nią złorzeczę?

 

Świat ten tak dziwny! I ludzie się śpieszą

Zetrzeć czym prędzej ślad krwawej areny;

To, w co wierzyli wczoraj, dziś ośmieszą,

 

I co dzień nowej potrzebując sceny,

Trupa przeszłości ze wzgardą wywleką,

Na łup zgłodniałe spraszając hieny.

 

Tymczasem cienie nad letejską rzeką

Kończą tragiczną dramatu osnowę,

Łzy im pod martwą zastygły powieką

 

I żale swoje wywodzą grobowe,

Bo żyją tylko tym dalekim brzmieniem,

Które przyszłości sny potrąca nowe.

 

I myślą biedne, że ludzi wspomnieniem

Nieśmiertelności dokupią się mglistej,

Że ta drgająca fala ich imieniem

 

W krąg się po ziemi rozejdzie ojczystej,

I że im echo wracające powie

O serc pamięci wdzięcznej i wieczystej…

 

Lecz świat ten dziwny! – Zrzuca szaty wdowią,

Aby zapomnieć prędzej, czym żył wczora;

I klątwą tylko żegnają synowie

 

Odlatującej ojczyzny upiora,

I dawny ołtarz rozpada się w zgliszcza

Pod jednym cięciem krwawego topora!

 

Nowy obrządek i nowe bożyszcza

Biorą pokłony spłoszonego tłumu;

Lecz ani boleść, co serca oczyszcza,

 

Ani jaskrawa pochodnia rozumu

Do wyższych celów zaprzańców nie nagną,

Bo ci śród szyderstw głuszącego szumu

 

Do swych poziomów wszystko zniżyć pragną.

Tak więc po smutnym przeszłości wyłomie

Zostaje w spadku wielkie tylko bagno.

 

A kto się twarzą zwróci ku Sodomie,

Tego Bóg w posąg boleści zamienia,

I nad umarłym morzem nieruchomie

 

Sam pozostanie śród pustyń milczenia,

Dźwigając przekleństw narzucone brzemię,

Co go nimbusem piekieł opromienia.

 

Śmieszna komedia! – gdzie zwycięzcy strzemię

Całują zgięte na kolanach męże,

I gdzie umarłych nieświęconą ziemię

 

Plugawią jadem pełzające węże,

I gdzie ostatnia zacność, co nie pada,

Modlitwą nawet niebios nie dosięże!

 

Więc gdy ostatnie hasło w sercach: zdrada,

Z cmentarnych krzyżów niech pręgierze stawią!

I umęczonych śpiąca już gromada

 

Niech się nie dziwi, że ich proch zniesławią,

Niech się nie troszczy w chmurach rozpostarta,

Że ich śmiertelnej koszuli pozbawią.

 

Bo tak być musi. I dziejowa karta,

Co lśniła blaskiem nieuszczkniętych marzeń,

Raz ręką mściwej Nemezis rozdarta,

 

Walać się musi w błocie ziemskich skażeń,

Aż ją znów przyszłość podniesie zwycięska

I w krwi umyje anioł przeobrażeń.

 

Choć się więc skruszy pierś niejedna męska,

Kamienowana u świątyni progu,

Choć grasująca czarnych odstępstw klęska

 

Szerzyć się będzie w smutnym epilogu:

Nie przekupiony przetrwa prawdy świadek,

Co boleść nasze odda w ręce Bogu.

 

Ileż to ciemnych ciągnie się zagadek

Przy tym krzyżowym ludzkości pochodzie,

Gdzie wciąż się nowy powtarza upadek,

 

Co spycha w przepaść jasne duchów łodzie!

Ileż to razy ginące plemiona

Chciały powstrzymać słońce na zachodzie,

 

By przyszłość w swoje uchwycić ramiona,

Sądząc, że one kończą dzień pokuty,

A jutro błyśnie jutrznia nieskażona!

 

Próżne złudzenia! Bo ich ślad zatruty

Zostaje w spadku przyszłym pokoleniom:

Ideał starców łamie się zepsuty,

 

A młódź urąga okrwawionym cieniom;

I gdy ma nowe gonitwy poczynać,

Kłamstwo zadaje przeszłości natchnieniom.

 

Więc znowu trzeba boleć i przeklinać,

Trzeba ukochać jaką nową marę,

I nowe tęcze na niebie rozpinać,

 

Wątpić i wierzyć, i znów tracić wiarę.

A po pielgrzymce męczącej i długiej

Minotaurowi znów złożyć ofiarę.

 

Ha! gdyby znalazł się Tezeusz drugi,

Co by odszukał labiryntu wątek

I spłacił za nas zaciągnięte długi,

 

I dał nam w ręce rapsodu początek

Możeby jeszcze było stworzyć z czego

Dziwną krainę marzeń i pamiątek!…

 

Lecz tak – co robić?… Życzę snu dobrego

I tej odwagi, co zdrajcom przystoi…

A sam do grobu wracam splamionego

 

Jak upiór w dawno zardzewiałej zbroi,

Któremu serce trza odjąć i głowę,

Aby nie straszył tłuszczy, co się boi.