Nowy Rok

Skonał rok stary; z jego popiołów wykwita 

Feniks nowy, już skrzydła roztacza na niebie;

Świat go cały nadzieją i życzeniem wita. 

Czegóż w tym nowym roku żądać mam dla siebie?

 

Może chwilek wesołych? – Znam te błyskawice;

Kiedy niebo otworzą i ziemię ozłocą,

Czekamy wniebowzięcia: aż nasze źrenice 

Grubszą niżeli pierwej zasępią się nocą.

 

Może kochania? – Znam tę gorączkę młodości;

W platońskie wznosi sfery, przed rajskie obrazy:

Aż silnych i wesołych strąci w ból i mdłości, 

Z siódmego nieba w stepy między zimne głazy.

 

Chorowałem, marzyłem, latałem i spadam;

Marzyłem boską różę, bliski jej zerwania 

Zbudziłem się, sen zniknął, róży nie posiadam, 

Kolce w piersiach zostały. – Nie żądam kochania.

 

Może przyjaźni? – Któż by nie pragnął przyjaźni! 

Z bogiń, które na ziemi młodość umie tworzyć, 

Wszakże tę najpiękniejszą córkę wyobraźni 

Najpierwszą zwykła rodzić i ostatnią morzyć.

 

 

O! przyjaciele, jakże jesteście szczęśliwi! 

Jako w palmie Armidy wszyscy żyjąc społem, 

Jedna zaklęta dusza całe drzewo żywi, 

Choć każdy listek zda się oddzielnym żywiołem:

 

Ale kiedy po drzewie grad burzliwy chłośnie 

Lub je żądło owadów jadowitych draźni, 

Jakże każda gałązka dręczy się nieznośnie

Za siebie i za drugie! – Nie żądam przyjaźni.

 

I czegóż więc w tym nowym roku będę żądał? 

Samotnego ustronia, dębowej pościeli, 

Skąd bym już ani blasku słońca nie oglądał, 

Ni śmiechu nieprzyjaciół, ni łez przyjaciel!.

 

Tam do końca, a nawet i po końcu świata, 

Chciałbym we śnie, z którego nic mię nie obudzi, 

Marzyć, jakem przemarzył moje młode lata:

Kochać świat, sprzyjać światu – z daleka od ludzi. 

 

Pisałem w więzieniu r. 1823, ostatniego dnia.