Potęga śledzia

Jeden rycerz, dość ponury, 

Konno wybrał się w konkury,

Przez cały dzień trząsł się w siodle, 

Więc pod wieczór czuł się podle, 

Bo mu pancerz czynił rumor, 

Co na ogół psuje humor. 

Aż nareszcie ujrzał blanki 

Zamczyska swojej bogdanki 

I ukłonił się jej tacie 

Który stał tam przy armacie. 

Tata spojrzał nań łaskawie 

I pyta: – Pan w jakiej sprawie? 

Na to ten rycerz wkurzony, 

Powiada, że jest zmęczony, 

– Jak zjem i jak się wypluszczę, 

To – mówi – sprawę wyłuszczę! 

Tato w śmiech: – Czyś waszeć głupi? 

Tu jedzenia pan nie kupi, 

Bo właśnie wszystko wysłali 

Na eksport do Gwatemali. 

Rycerz więc uśmierzył gniewy, 

Wyjął śledzia zza cholewy, 

Z przyłbicy dobył cebulkę, 

Zwinął wszystko w ładną kulkę, 

Połknął, beknął, wypluł skórkę 

I oświadczył się o córkę. 

Lecz tato nie odpowiedział 

Tylko patrzył w tego śledzia, 

Przyczem do ust starowiny 

Napłynęło mnóstwo śliny, 

Zadrżał mu chudy tyłeczek 

I prosi: – Daj kawałeczek! 

– Chałę! – odparł rycerz na to – 

– Najpierw córkę daj mi tato! 

Ale gdy starzec ponury 

Wciąż się wzbraniał co do córy, 

Wówczas nasz rycerz zza pasa 

Wyjął drugiego matjasa, 

Popieprzył, oblał keczupem 

I zjadł razem z kręgosłupem. 

Wtedy w nieszczęsnym staruchu 

Coś jak pies zawyło w brzuchu, 

I – nie robiąc żadnych scysji – 

Udzielił swojej permisji, 

Czyli córce swej pozwolił 

Żeby ją rycerz zniewolił, 

Poczem już bez dalszej zwłoki 

Rzucił się na rybie zwłoki, 

Wyżej ceniąc te delicje 

Niż swe ojcowskie ambicje. 

Stąd dewiza nam wyrasta: 

– Śledź potęgą jest i basta! 

A wy, gdy ojczyzna w biedzie 

Błaga byście jedli śledzie, 

Bo rybacy dla odmiany 

Znów poprzekraczali plany 

I śledź cuchnie w braku chłodni, 

To wy jesteście wygodni, 

I każdy się tylko ino 

Rozgląda za wieprzowiną, 

W dupie mając wyższe cele? 

Fuj, brzydko, obywatele!