Urszula Kochanowska

Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,

Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.

 

“Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa…

Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa.”

 

“Zrób tak, Boże – szepnęłam – by w nieb Twoich krasie

Wszystko było tak samo, jak tam – w Czarnolasie!” –

 

I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,

By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?

 

Uśmiechnął się i skinął – i wnet z Bożej łaski

Powstał dom kubek w kubek, jak nasz – Czarnolaski.

 

I sprzęty i donice rozkwitłego ziela

Tak podobne, aż oczom straszno od wesela !

 

I rzekł: “Oto są – sprzęty, a oto – donice.

Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!

 

I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie,

Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!”

 

I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę –

Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę –

 

I w suknię najróżowszą ciało przyoblekam

I sen wieczny odpędzam – i czuwam – i czekam…

 

Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,

Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie…

 

Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!

Serce w piersi zamiera… Nie!… To – Bóg, nie oni!…