Do obywatela Johna Brown

Przez Oceanu ruchome płaszczyzny

Pieśń Ci, jak m e w ę, posyłam, o! Janie…

 

Ta lecieć długo będzie do ojczyzny

Wolnych – bo wątpi już: czy ją zastanie?…

– Czy też, jak promień Twej zacnej siwizny,

Biała – na puste zleci rusztowanie:

By kata Twego syn rączką dziecinną

Kamienie ciskał na mewę gościnną!

 

Więc, niźli szyję Twoją obnażoną

Spróbują sznury, jak jest nieugiętą;

 

Więc, niźli ziemi szukać poczniesz piętą,

By precz odkopnąć planetę spodloną –

A ziemia spod stóp Twych, jak płaz zlękniony,

Pierzchnie —

            więc, niźli rzekną: “Powieszony…” —

Rzekną i pojrzą po sobie, czy kłamią? – –

 

Więc, nim kapelusz na twarz Ci załamią,

By Ameryka, odpoznawszy syna,

Nie zakrzyknęła na gwiazd swych dwanaście:

“Korony mojej sztuczne ognie zgaście,

Noc idzie – czarna noc z twarzą Murzyna!”

 

Więc, nim Kościuszki cień i Waszyngtona

Zadrży – p o c z ą t e k  p i e ś n i przyjm, o! Janie…

 

B o  p i e ś ń  n i m  d o j r z y,  c z ł o w i e k  n i e r a z  s k o n a,

A  n i ź l i  s k o n a  p i e ś ń,  n a r ó d  p i e r w  w s t a n i e.