Marzenie (Fantazja)

Lecz tylko że pragniemy,

Ale nie rozumiemy,

Czego się trzymać, jako się sprawować,

Żeby nie przyszło na koniec bobrować.

J. Kochanowski

 

“Skowronek śpiewał – ja o świcie wstałem,

I czułem życie, i życie kochałem;

Lecz teraz zgadnąć nie mogę, dlaczego

Cięży mi niesmak, dziwnie pomięszany,

Jak woń fijołka świeżo rozkwitłego

I pogrzebowych kadzideł tumany.

 

Przykre wrażenia – niby że dziś z rana,

Przy świetnej uczcie, czarowna dziewica

Mówiła ze mną i kwiaty zroszone

Trzymała w ręku – i nagle, zmięszana,

Ucichła – śmiechem wykrzywiła lica,

I pokazała kości obnażone;

I znów mówiła: powoli, niedbale,

Jakby nic złego nie stało się wcale.

 

Dziwne uczucia – dawniej ja marzyłem,

Wszystko kochałem, we wszystko wierzyłem,

Szczęśliwy byłem!

A dziś?… smutny – i czemuż! Precz to narzekanie,

Lepiej oto zawołam marzenia, miłości.

 

Miłości moja! Marzenie! ja was proszę w gości,

Proszę, wołam – a tutaj taka cisza wszędy,

Jakby miłość z marzeniem umarła przed chwilką,

Jakby właśnie skończono pogrzebu obrzędy,

I dym pozostał tylko,

I dalekie śpiewanie…

 

Lecz mniejsza o to – nie chcę, nie chcę marzeń wcale,

Bo musi być cóś więcej dla człowieka w świecie

Nad te liche zabawki, których pragnie – dziecię…

O tak! musi być – jest cóś – bo cóż po zapale,

Cóż po łzach, które nieraz w nocy zasiewałem

Mimowolnie, tak jakby opadł kwiat źrenicy,

I oko się zrobiło nasieniem przestałém:

Cóż z tych łez wejdzie? – jeśli roślinka tęsknicy,

Marna, bezowocowa, jako te zabawki,

Za którymi uganiam prawie od powicia;

To ja wyrwę, pogniotę! pierworodne trawki,

Bo przecież nie dla fraszek – na pręgierzu życia

Rozpięty – czekam czegoś od całego świata,

Jak policzku od kata.”

 

Wtem nad gęste zarośle wzniósł młodzieniec czoło

Blade jak marmur, w którego głębokich framugach

Oczy niby łzawice przepełnione stały –

Młodzieniec błędnym wzrokiem spozierał wokoło,

A była noc pogodna – mgły legły na smugach,

I posrebrzane chmurki księżyc zwiastowały.

 

GŁOS NIEZNANY

(śpiew)

Gdy po deszczu, po majowym,

Wstęga tęczy cicho spłynie,

Ja w wianeczku lilijowym

Biegam sobie po dolinie.

 

Biegam, latam, krążę w kółka,

Po dolinie, po jeziorze,

I w głąb patrzę, jak jaskółka

Gdy zimowe zwiedza łoże.*

 

Biegam, latam, dokazuję,

Czasem w ptaszka się przerzucę,

Z skowronkami się wykłócę,

I – słowikom nie daruję.

 

Bo skowronki i słowiki,

I lilije, i powoje,

I jeziora, i strumyki,

Wszystkie moje – wszystkie moje!…

 

MŁODZIENIEC

Co to jest, co za śpiewy? – czyż i w późnej nocy

Trudno jest być samotnym?

 

GŁOS NIEZNANY

Ha, ha – skąd te żale?

Wszakże nie bardzo dawno wołałeś w zapale,

Że czujesz brak nieznośny, że pragniesz pomocy

Tych ulubionych marzeń, co zmarły przed chwilką,

A z obrzędów pogrzebu dym pozostał tylko…

 

Milczenie

 

Słuchaj! – ty mię znasz dobrze, ja dla twojej głowy,

Dla młodych myśli zawsze dostępna i bliska

Jako przy główce maku listek atłasowy,

Majaczyłam i błogie plątałam zjawiska.

Jam Rusałka, marzenie – to młode marzenie,

Co, nie wiadomo po co, z chciwością dziecinną

Nieraz żebrze u człeka o jedno westchnienie,

O jednę łzę niewinną!

I westchnienia posłucha, i łzę na dłoń schwyta,

I zwilży nią krzew suchy: aż liść się prostuje,

Zielenieje – i młody pączek wyskakuje!

Przeciera senne oczko, “Kto mię woła” – pyta.

 

MŁODZIENIEC

Dosyć – dosyć tych cacek!… trudno mi, nie mogę

Bawić się – bo mam jakieś silniejsze przeczucie,

Co odpycha pieszczoty – wzbudza nawet trwogę,

Że już nie czas.

 

RUSAŁKA

Więc klęknij! dumaj o pokucie,

Żałuj, żeś przeżył chwilkę – ha, ha! – dziwny człeku,

Twoje życie? – to cząstka tak zwanego wieku,

A wiek? – sto lat, choć zginie, wieczność o nim nie wie,

Bo gdzież taka drobnostka może ją obchodzić –

Ha, ha! – dalej, pątniku! zacznij płacz rozwodzić,

A ja wzajem rozrywki będę szukać w śpiewie:

 

Gdy po deszczu, po majowym,

Wstęga tęczy cicho spłynie,

Ja w wianeczku lilijowym

Biegam sobie po dolinie.

 

Biegam, latam…

 

MŁODZIENIEC

Precz, córko pieszczot i gnuśności!

Ja nie chcę mdłych rozkoszy – sam z sobą zostanę

I będę badał – śledził – przeczucie nieznane,

Które wrosło w me serce – przeczucie wielkości!…

 

RUSAŁKA

No, zostań sobie – zostań – lecz pamiętaj o tem,

Ażebyś twoich szałów nie żałował potem;

Zostań – a ja tymczasem polecę daleko

I zacznę moje czary – bo też umiem cuda,

Jakie stwarzać nie każdej rusałce się uda.

Ja czasem mrugnę tylko figlarną powieką,

Klasnę w dłonie – zawołam: “Dalej, moje kwiatki,

Kto też najprędzej biega!” – a wnet na przegony,

Przez zarośle, mogiły, pola i zagony,

Rwą się róże, lilije, i pełzną bławatki,

I krzaki bzów wędrują,

Ziemię za sobą prują…

Ja zaś wciąż klaszczę w dłonie – lecę lotem strzały

Na pogoń kwiatów patrząc, nucę pieśń radosną,

A gdy stanę – wnet wszystkie przy mych stopach wrosną,

Jakby się nie zmęczyły – jakby nie biegały –

Jakby, tędy przechodząc, ogrodnik przypadkiem

Zgubił garść różnych nasion, a stąd kwiaty wzrosły,

I przez zmrużone pączki spojrzały ukradkiem,

I świeże czoła wzniosły.

 

MŁODZIENIEC

Płonna maro! uciekaj – czy widzisz, tam, w dali,

Iskierka, błyskawica – ach, niebo się pali!

Zastęp wojska rażony, jak zdeptana żmija,

Wściekłym jadem nabrzmiewa, kurczy się i zwija:

Zmora wojny to sprawia! bo też umie cuda,

Jakie stwarzać szatanom nawet się nie uda –

Ona, klaszcząc mieczami, ryczy przeraźliwie:

“Hejże! kto chce wawrzynów?” – a wnet tłumy lecą,

Dzikim wzrokiem jak światłem pogrzebowym świecą

I, przeskakując trupy, uganiają chciwie –

Uganiają, konają, nie z rozrządzeń nieba,

Lecz z pragnienia wawrzynów – liści im potrzeba!…

 

(echo)

 

Liści im potrzeba!…

 

RUSAŁKA

 

Ach, jakżeś ty niedobry! takie straszne rzeczy

Gadasz, że aż dreszcz bierze! – wierz mi, mój kochany,

Że twojej tak głębokiej, tak zatrutej rany

Dzielność moich uroków nawet nie wyleczy,

Więc żegnam cię na zawsze!…

 

I między gęstwiny

Jęczący, głuchy szelest z lekka dał się słyszeć,

I mdlał – konał – nareszcie całkiem przestał dyszeć;

Potem raz tylko drgnęły gałązki leszczyny,

A potem wszystko ścichło.

 

“Ha! spadł ciężar z duszy!

(Krzyknął młodzian, radosny, i powstał raptownie),

O, teraz jestem zdrowy, silny niewymownie,

Bo chociaż chwilę strasznych przetrwałem katuszy,

Choć tłum rojonych cierpień brał mnie w swoje kleszcze

I gniótł, dręczył – jednakże teraz szydzę z niego,

Teraz godowy puchar dla siebie nalewam,

I dotykam ustami brzegu złoconego,

I będę szczęsny jeszcze,

I jeszcze pieśń zaśpiewam!

 

“Młodości! ty nad poziomy

Wylatuj, a okiem słońca

Ludzkości całe ogromy

Przenikaj z końca do końca!”