Ogrodnik

Adam i Ewa nie na to zostali stworzeni, 

Żeby kłaniać się księciu i władcy tej ziemi.

 

Inna, słoneczna, ziemia poza czasem trwała.

Im obojgu na wieczną szczęśliwość oddana.

 

Siwobrody ogrodnik drzew na niej doglądał,

Chociaż świat nie stał w blasku, tak jak tego żądał.

 

Na dni i wieki patrzył niby przez lunetę

Na całe swoje dzieło, tak dobrze zaczęte,

 

Które z winy poznania obrócić się miało

W nienasycenie duszy i ranliwe ciało.

 

Ostrzegł ich, ale wiedział, że to nie pomoże,

Bo byli już gotowi i tak jakby w drodze.

 

Niewidoczny w listowie, dumał, zasmucony,

Widział ognie i mosty, okręty i domy,

 

Samolot w nocnym niebie migający iskrą,

Łoża z baldachimami i pobojowisko.

 

O biedne moje dzieci, więc tak wam się spieszy

Do piachu, w którym czaszka żółte zęby szczerzy?

 

Do zamykania bioder w majtki, krynoliny,

Do odkrywania ciągów skutków i przyczyny?

 

Oto zbliża się wróg mój i zaraz wam powie:

Spróbujcie, a staniecie się jako bogowie.

 

Lokaje samolubnej miłości i zbrodni,

I zaiste bogowie, tylko że ułomni.

 

Nieszczęsne moje dzieci, jaka długa droga, 

Nim zrujnowany ogród zakwitnie od nowa,

 

I lipową aleją wrócicie przed ganek,

Gdzie na rabatkach pachną szałwia i tymianek.

 

I czy było konieczne nurzać się w otchłani, 

Systemata układać, zamiast mieszkać w baśni,

 

Nad którą nieustanna jest moja opieka?

Bo prawdę mówi Pismo, że mam twarz człowieka.