Kos

Kos wszedł na rzece na mostek, 

Przemoczył nogi do kostek. 

Jęknął więc na cały głos: 

“Rany koskie, jakem kos, 

Na pewno będę miał katar! 

Niechby mi plecy ktoś natarł, 

Niechby dał ktoś aspitynę, 

Bo na pewno marnie zginę!” 

 

Poleciał kos do lekarza: 

“Doktorku, to mnie przeraża, 

Przemoczyłem sobie nogi, 

Ratuj mnie, doktorku drogi!” 

 

Lekarz się roześmiał w głos 

I spojrzał na kosa z ukosa: 

“Do kataru potrzebny jest nos, 

A kos przecież nie ma nosa. 

Chętnie z tobą się założę: 

Dziecku to zaszkodzić może, 

Lecz ty, kosie, co chcesz rób, 

Nie masz nosa, tylko dziób. 

Mój drogi, ptakom katar nie zagraża.” 

 

Kos jak niepyszny wyszedł od lekarza, 

Zawstydzony kroczył lasem, 

A ptaki dookoła ćwierkały tymczasem: 

“Patrzcie, patrzcie, idzie kos, 

Ależ mamy z kosem los, 

Kosi-kosi łapki, 

Pogadaj do babki! 

Co, kosie? Co, kosie? Co, kosie? 

Dostało ci się po nosie!”