Kordecki

I

 

Prochem li jesteś, prochem, więcej niczem, 

Kamienna urno! A jednak przed twojem 

Żałobą wieków okrytem obliczem 

Staje ma dusza z dziwnym niepokojem, 

Albowiem czuje, że w twem tajemniczem 

Wnętrzu odnajdzie coś, co nie jest rojem 

Zmarłych li wspomnień, ale życia treścią, 

Uwitą z wielkich tęsknic, karmionych boleścią.

 

II

 

Prochem li jesteś, prochem, ty kamienna 

Urno, wyjęta z posępnych podziemi, 

Skąd Śmierć, strzegąca pilnie swego lenna, 

Zaziera chyłkiem oczy wyżartemi, 

Żali nie przyjdzie nowa postać senna 

Złożyć swe członki, gdzie głusi i niemi 

Czekają rzędem, aż wargi otworzą 

I uszy na ostatnią Proklamację bożą.

 

III

 

Prochem li jesteś, prochem, niczym więcej! 

Z rąk cię upuścić na trumny przegniłe, 

Marne relikwie rycernych tysięcy, 

Które się kładły bez żalu w mogiłę, 

Przedsię nadzieją i wiary dziecięcej 

Głębokim szeptem, jak winem, opiłe —: 

Z rąk cię upuścić, a z twej kruchej gliny 

Cóż jeszcze pozostanie? Pył pod stopą siny!

IV

 

A jednak nie wiem, co za moc rozpiera

Twe wątłe ściany, że rośniesz w olbrzymie

Jakieś zjawisko, że się w bohatera

Zmieniasz żywego, któremu na imię

Płomień, że wielka, wiekuista, szczera

Idzie od ciebie toń ognia i trzymie

W objęciach swoich rolę, by nie skrzepła,

Lecz głośnym biła tętnem pod działaniem ciepła.

 

V

 

Pokrywę twoją lśnista pleśń obsiadła;

Wszystkie wspomnienia, zda się, w niej przygasły,

A z wnętrza twego snują się widziadła,

Świat zarzucając skrwawionymi hasły —

Tłumy, na które błyskawica padła,

Płyną, jak obłok gromami opasły,

A w ślad za nimi ukradkiem się wlecze

I czołga się, i pełza pohańbienie człecze…

 

VI

 

Uderzcie w dzwony! Niedołężni starce,

Imcie się sznurów na kościelnej wieży —

Strach się zakrada i Pan mówi: „Skarcę

Gnuśne potomki walecznych żołnierzy!

Śródłunne wokół rozleją się haxxe,

Nic żernych ogni moich nie uśmierzy,

Kiedy ku pomście swej i swojej chwale

Świeczników groźnych siedem niszcząco zapalę!…

 

VII

 

W przestwornych głębiach, śród niebieskiej wyży,

Ciężary swoje zwarły chmur ołowie;

Wielkie ramiona płomienistych krzyży

Wraz się zjawiły nad smutku pustkowie,

Ażeby zniknąć prędzej, nim się chyży

Zadziw o treści ich tajemnic dowie;

Komet złowróżbnych rozpalone miotły

Na krzyżach tych cierniowe, straszne wieńce plotły.

 

VIII

 

A potem naraz Lęk, który zza węgła

Wytrzeszcza w oddal szklane, martwe oczy,

Ujrzy, jak moc się nieznana rozprzęgła,

Jak w chmur zwichrzeniu i światła roztoczy

Błyskawicowej zrywa się, wylęgła

Z gniewu bożego, zbrojna czerń, jak broczy

We krwi, szalona, rozpętana, wściekła,

Nie wiedzieć, godna Niebios, czy godniejsza Piekła.

 

IX

 

We mgłach, w przyćmionym widnokręgu duszy,

Która goryczą ludzkiej nędzy płacze,

Skrzydło o skrzydło z poszumem się kruszy,

Jak świst nawałnic: szatani-puchacze

Łamią aniołów szereg białopuszy,

W surmy żałobne zagrały Rozpacze,

Ślepe, o trupiej na licach bladości,

Gdzie Życia zaprzeczenie przyczajone gości…

 

X

 

Schodzą na ziemię zastępy ponure,

Ku cmentarzowi wloką się za trumną,

Na zgiętych plecach królewską purpurę

Dźwigają w strzępach, a twarz, wczoraj dumną,

Dziś już nic mając sił, by wznieść ją w górę,

Słonia kołpakiem; tak rzeszę tę, szumną

I huczną ongi, trwożny wstyd ogarnia —

Nie spojrzą na drogoskaz z napisem: „Męczarnia”!.

 

XI

 

Przy boku szable złamane przez poły,

Albo pogięte, bez pochew, u pasów,

Zwisłych na biodra; połysk klingi gołej

Rdze od niepomnych pożerają czasów,

Krew na nich zaschła!… Orły i sokoły,

Śród napowietrznych wrzasków i hałasów

Orężnych wzrosłe, stępione już dzioby

I pióra mając zdarte, wloką się na — groby…

 

XII

 

Jedni rycerskim pochylają znakiem

Z niewysłowionej żałości, a jedni

Trupimi usty, smutnym mknąc orszakiem,

Skomlą pieśń straszną, a drudzy, w powszedni

Dzień tego bolu, co nadziemskim szlakiem

Mgły swe rozścielił, coraz to bezwiednie)

Zdzierają z siebie wszelką już nadzieję

I suną, nie wiadomo, w jakie suną knieje…

 

XIII

 

A inni, pchani w te Przyszłości ciemnie

Kościstą ręką Pomsty, zapomnieli

Swej antenackiej dumy, co najemnie

Wić się nie mogła, i wrzeszczą: „Niech dzieli

Naszą się schedą chciwy wróg! Drzyj ze mnie

Atłas i bisior! Obrywaj z tej delii

Kosztowne guzy! Bierz sobole futra

I siodła turkusowe, lecz daj żyć do — jutra”.

 

XIV

 

A jutro nędzne!… Zaś inni — o biada!

Potężny organ umilkł w pańskim tumie,

Którego ścian już czerwona gromada

Głaźnych grobowców podeprzeć nie umie —

Inni na znakach swoich piszą: „Zdrada!”

Gdyż obrachunki czynią w swym rozumie,

Ze lepiej w wrogie wcielić się zastępy,

Niż oddać im na pastwę kontuszowe strzępy…

 

XV

 

Inni rycersiej urągają chwale,

Bo jeno blichtrem jest marnym; zwycięską

Śmierć własnych ojców, ginących wspaniale

Na krwawych polach, równoważą z klęską

Swojej sadyby, albo ostrzą pale

Dla tych, co, w wnętrzu wolę jeszcze męską

Żywiąc, nie mogą składnie nagiąć karku

Na tym upodleń ludzkich haniebnym jarmarku.

 

XVI

 

Tak idą w czeluść otchłanną te rzesze,

Nagromadzone, jak wojenne łupy

Ku śmiechu żądnych gawiedzi uciesze:

Słabi i możni, panowie, biskupy,

Jezdne chorągwie i szeregi piesze,

A wszyscy chrzęszczą kośćmi, bo są trupy,

Które tchórzostwo swe i zanik wiary

Okryły w ukradziony trupom całun stary.

XVII

 

Czasem się z tłumu straszny płacz dobędzie,

Lub okrzyk klątwy przeniknie powietrze

I wraz się urwie — nie dojdzie przed Sędzię,

Aby Mu wskazać na oblicza, bledsze

Od bladej śmierci, i zbawcze orędzie

Wymusić z Niego… Czasami się przetrze

Ku uszom twoim chrzęst: to w trupiej dłoni

Pastorał się przełamał lub gwoźdź wypadł z broni.

 

XVIII

 

Tak idą, w czeluść i przepaść  — bez końca…

A chór szatanów chichocze rozgłośnie

Ponad rozłogi, pozbawione słońca,

Na których żaden kłos już nie wyrośnie,

Ani nie stanie odważny obrońca,

Zmartwychpowstannej ufający wiośnie —

Aż oto nagle kłąb się chmur rozwełnia:

Na orszak spływa blasków promienistych pełnia.

 

XIX

 

Słowo przedwieczne, Płomień, przeobficie

Nasycon światłem, na klasztornym ziębie,

Wychylającym z mgieł, jak dawne śnicie,

Ogniami zlane biele ścian gołębie,

Zjawia się w białym, słonecznym habicie

I głosem, mocnym, jako sęki w dębie,

A krwią ociekłym, jak serdeczna blizna,

W umarłe rzuci hufce święty krzyk: „Ojczyzna!”

 

XX

 

Nie dźwiga miecza, krzyżem drogę znaczy,

Ten tor chwalebny, z którego uchodzi

Miedziana stopa leniwej Rozpaczy

Przed bohaterstwem w promiennej powodzi

Nowego życia… Pan i tłum prostaczy,

Jako rybitwy na ogromnej łodzi,

Już nie pogrzebnym orszakiem się wloką,

Lecz płyną wielkim morzem wiary w dal głęboką.

 

XXI

 

I Płomień-Słowo w śnieżystym kapturze

Naokół iskry życiotwórcze ciska:

„Tobie li — mówi — możny Panie, służę,

I łaska Twoja, czuję, że już bliska:

Gniew Twój w niszczącej zjawia się wichurze

I światy spycha w bezdenne urwiska,

Lecz gdyś już serca wypróbował, Panie,

Wnet dobroć Twa zwycięska na wyłomie stanie…”

 

XXII

 

Huk, szum i poświst, krzyk i jęk się wzbija,

Dym się rozkłębia, syczy zamęt krwawy;

Od jasnogórskiej bramy wroga żmija

Cofa się, dalszej nie żądna obławy:

Głowę jej depce niewinna Lilija,

A u stóp Panny, jak promień złotawy,

Śnieżny się habit w cichym smętku ściele,

Spokoju wzdyć  łaknący po zwycięskim dziele:

 

XXIII

 

„Kiedyż się, kiedy zbliżysz, bladoczoła —?

Głębokooka śmierci, kiedyż po mnie

Przyjdziesz, by zabrać do swego kościoła?

Twej ambry słodkiej spragnionym ogromnie,

Bo serce moje płacze, iż dokoła

Żal tylko widzi, a zasię przytomnie

Patrzy w tę przestrzeń, gdzie, jak gwiazda złota,

Rozświeca grób wieczystość ludzkiego żywota”.

 

XXIV

 

I w jednej z takich chwil, gdzie dusza, głodna

Tajemnic bożych, do ramion przypina

Skrzydła i w locie swym dociera do dna

Świętych objawień, zeszła k’niemu, sina

Żałobą mogił, a jednak pogodna

Śmierć i szepnąwszy: „Wszelka tobie wina

Jest odpuszczoną, boś  żył duchem, górnie”,

Śmiertelne jego prochy zamknęła w swej urnie…

 

XXV

 

Prochem li jesteś, prochem, więcej niczem,

Kamienna urno! A jednak przed twojem,

Żałobą wieków okrytem obliczem

Staje ma dusza z dziwnym niepokojem,

Albowiem czuje, że w twem tajemniczem

Wnętrzu odnajdzie coś, co nie jest rojem

Zmarłych li wspomnień, ale życia treścią,

Uwitą z wielkich tęsknic, karmionych boleścią…