Księga ubogich I

  

Witajcie, kochane góry, 

O, witaj droga ma rzeko! 

I oto znów jestem z wami, 

A byłem tak daleko! 

Dzielili mnie od was ludzie, 

Wrzaskliwy rozgwar miasta, 

I owa śmieszna cierpliwość, 

Co z wyrzeczenia wyrasta 

  

Oddalne to są przestrzenie, 

Pustkowia, bezpłodne głusze, 

Przerywa je tylko tęsknota, 

Co ku wam pędzi duszę. 

  

I ona mnie wreszcie przygnała, 

Że widzę was oko w oko, 

Że słyszę, jak szumisz, ty wodo, 

Szeroko i głęboko. 

  

Tak! Chodzę i patrzę, i słucham – 

O jakżeż tu miło! jak miło! – 

I śledzę, czy coś się tu może 

Od kiedyś nie zmieniło? 

  

Nic, jeno w chacie przydrożnej 

Zmarł mój przyjaciel leciwy 

I uschły dwie wierzby nad rowem, 

Strażniczki wiosennej niwy.

 

A za to świeżym się liściem 

Pokryły nasze jesiony 

I jaskry się złocą w trawie 

Zielonej, nie pokoszonej. 

  

A za to płyną od pola 

Twórcze podmuchy wieczności, 

Co śmierć na życie przetwarza 

I ścieżki myśli mych prości. 

  

Witajcie, kochane góry, 

O, witaj, droga ma rzeko! 

I oto znów jestem z wami, 

A byłem tak daleko!