Księga ubogich II

II 

  

Tą samą chodzę drogą, 

Ścieżkami temi samemi, 

Lata mnie spędzić nie mogą 

Z mej udeptanej ziemi. 

Upór mój budzi zdumienie 

Nawykłych do przemian oczu, 

Lecz ja się wałęsać nie lenię 

Po jednostajnym roztoczu. 

  

Tą percią idący, tym skrajem 

Smreczynowego lasu, 

Utartym witam zwyczajem 

Twórczą robotę Czasu.

 

Tu, patrząc na latorośle, 

Na świeże gałązek końce, 

Szept, bywa, ku górze poślę: 

“O Tworzycielu, słońce!” 

  

Tu, z tego miejsca, najlepiej 

Śnieżyste widzę szczyty . 

I jak się nad nimi sklepi 

Strop niebios, błękitem kryty.

 

Tu spod mych stóp się wyrywa 

Młodzieńcze kwiecie poziomki, 

Tam leży gałąź krzywa – 

Odłamał cios ją gromki.

 

Odłamał zeszłego lata: 

Pamiętam dobrze tę burzę 

I z tajemnicą świata 

Chodzić się dalej nie nużę.

 

Nie nużę się chodzić dalej 

Po jednej tej samej drodze: 

Znam, czego nie poznali 

Pospiesznych kroków wodze.

 

Ta jedna licha drzewina – 

Nie trzeba dębów tysięcy! – 

Z szeptom się ku mnie przegina: 

“Jest Bóg i czegóż ci więcej?!”

 

To małę, nędzne pacholę 

Prawi mi, patrząc w oczy: 

“W twym jednostajnym kole 

Wieczność wraz z tobą kroczy…”

 

Tą samą chodzę drogą, 

Ścieżkami temi samemi, 

Lata mnie spędzić nie mogą 

Z mej udeptanej ziemi…