Marii Konopnickiej

„A gdy poszedł Stach na boje,

zaszumiały jasne zdroje,

zaszumiało kłosów pole

na tęsknotę, na niedolę”…

Na niedolę, na tęsknotę

płyną w szumach kłosy złote,

śród kwiecistych łąk do morza

płynie w szumach rzeka boża;

blask słoneczny żarem pali

po niebiosów wielkiej fali.

A wybrzeżem, bruzdą, miedzą,

przyrowami, kędy siedzą

senne wierzby i burzany,

idzie duch Twój zadumany.

Tęsknicami pól opiły,

idzie duch Twój do mogiły,

gdzie po wrzawie, gdzie po wojnie

Stach na wieki legł spokojnie.

Na krawędzi grobu spocznie

i rozprzędza żalów mrocznie

po dolinie i po lesie —

w krąg, jak cichy szum się niesie,

w krąg, jak powiew trawy depce,

duch Twój dziwne skargi szepce,

że gdy wracał król w swe mury,

chorągwiane wnet purpury

kłoniły się mu pod nogi,

gdy król z sławnej wracał drogi.

A Stachowi, gdy go w dole

po krwawicy, po mozole

kładły z smutkiem ręce bratnie,

na żegnanie, na ostatnie,

zimne dzwony bić nie chciały,

bo się rozszedł talar biały,

„tylko dzwonki liliowe

dzwoniły mu przez dąbrowę”.

 

I tak idzie rozmarzony

przez zapłocia, przez wygony,

przez zagrody i cmentarze

idzie duch Twój z smętkiem w parze.

Zrywa miękki kwiat jabłoni

i jaskółki w locie goni,

skowrończane pieśni łowi

śród gleb żyznych i pustkowi,

krwią od cierni ręce plami,

czoło zdobi jagodami,

jagodami tego bolu,

który wyrósł w naszym polu…

Jakaż wielkość w tej ozdobie,

którą znalazł duch na grobie!

Jakiż czar się dziwny mieści

w tych srebrzystych łzach boleści,

w których błyszczą hen dokoła

nasze drzewa, nasze zioła!

Jakaż pieśń się mocna rodzi,

kiedy, brocząc w ros powodzi,

duch Twój w przestwór wlepia oczy,

patrząc, komu dzień się mroczy,

a zaś komu ranna zorza

u szczęsnego staje łoża!

Jakież rajskie płyną tony,

kiedy duch Twój rozstęskniony

nadsłuchuje, skąd w niebiosy

te rycerne biją głosy —

czy od mogił, które pługi

rozorały w zagon długi,

czy od łanów, gdzie rycerze

mają kłaść się w doły świeże ?

Lećcie, pieśni i nadzieje,

razem z wiatrem, który wieje

od uroczysk i od granic,

gdzie bohater skon ma za nic!

Lećcie, pieśni, po tej fali,

co się ogniem wiary pali,

rozżagwionej snadź bez końca

w tym wschodzącym kręgu słońca.

Lećcie, pieśni, lećcie w gości

w ten weselny dom miłości,

do pałaców i pod strzechę

na tryumfy, na uciechę!…

I tak duch Twój idzie, płynie

i nie spocznie na wyżynie,

skąd w błękitnej duchów ciszy

jęków ziemskich nie usłyszy.

Rozmarzony, rozstęskniony

hen! w ojczyste idzie strony

i w pochodzie się nie znuży,

ni przestraszy się tej burzy,

która żarne zbiera gromy,

by je rzucić w nasze domy;

nie nastraszy się tej chmury,

skrywającej w cień ponury

żniwny rozłóg, by za chwilę

w bezlitośnej sypnąć sile

mroźnym gradem… Tylko czasem,

kiedy strzeli ponad lasem —

nad rozłogiem kiedy strzeli

błyskawicznej smug topieli,

kiedy piorun za piorunem

zacznie szarpać chmur całunem

i, w niszczącej swej potędze

rozszalały, groźny, dziki

bezechowe chłonie krzyki

tego ludu, który nędzę

u kołyski ma i trumny,

duch Twój, patrząc w zamęt tłumny

klęsk i cierpień, i rozpaczy —

w zniweczony patrząc szlak,

jak wylękły staje ptak,

swą obecność jękiem znaczy

i ku niebu zgniewanemu

rzuca smutne: czemu ?! czemu ?!

Niebiosa mu nie odjękły,

a on, duch Twój, ptak wylękły,

połamane skrzydła nurza

w tych zatorach, które burza

wyżłobiła gromów mocą,

i, osłonion żalów nocą,

rzuca niebu milczącemu

swoje żalne: czemu ?! czemu ?!

O radości, o rozkoszy!

Słońce czarne kłęby płoszy,

rozwarły się nieb wierzeje,

w blaskach łąka w głos się  śmieje,

jaskrów śmieją się tysiące

w ono słonko promieniące,

a w piwnicy blade dziecię

zapłakanej pyta matki:

Hej! matulu, czy są kwiatki –

czy słoneczko jest na świecie?…

O rozkoszy, o radości!

Szczęście spieszy ku nam w gości,

fujarkowej odgłos pieśni

pochwytują ptacy leśni,

pełne ziarna gną się  żyta,

a od chaty, od zagrody,

gdzie zmarł z głodu synek młody,

idzie w żniwny łan najmita!…

O uciecho, o wesele!

Świat się nowym duchem ściele,

sprawiedliwy dzień się zbliża,

a przed sądem, wobec krzyża

zbrodnia życiu grób już kopie,

staje nędzne, biedne chłopię!

 

Duch Twój z skrzydły zranionemi

chciałby uciec od tej ziemi,

w błękitniejszą lecieć dal,

ale tak mu żal! tak żal!

Pójdzie, wzleci, rozkołysze

piór łopotem świętą ciszę,

co oprzędła naw marmury,

gdzie duch jakiś spoczął wtóry,

gdzie tajemny półmrok głuchy

wypełniają setne duchy,

przemocarne, przepotężne,

w lotach swoich niebosiężne,

nurtujące hen! aż do dna

wskroś wieczności fal!

Pójdzie – droga trudów godna –

i w mistycznych mżach witraży

z tłumem duchów tych pogwarzy

wśród sklepionych hal…

A z daleka, od tej ziemi,

skąd szedł z skrzydły zranionemi,

cichy wiatr zawiewa,

cicho szumią drzewa —

Ach! jak mu żal! jak żal!

Zmilknij, wietrze! milczcie, jodły!

Inne szlaki mnie tu wiodły,

inne mnie tu gnały loty,

w kraj promienny, w kraj ten złoty!

Łódź ma płynie w żar, w promienie,

w słodkiej tonę kantylenie —

pal się, blasku, pal!

Tam niech krwawe gorą zorze,

niech zagony nędza orze,

niech się zgliszcze w słup rozdymi,

przeczerwony, przeolbrzymi,

tutaj w złotne znów opony

cyprys tuli się stęskniony,

pinie tu swą głowę

tulą w sny różowe…

Skier spływają ametysty

na półmroków smug srebrzysty,

a ty, wierzbo moja stara,

czyś ty mara, czy nie mara?

Skąd się wzięłaś w tej godzinie

wśród cyprysy i wśród pinie ?

Skąd się wzięłaś na te drogi,

gdzie rozwiewne, białe togi

w elizejską płyną dal?

Skąd się wzięłaś, wierzbo siwa,

na te czary, na te dziwa –

ach! jak mi żal! jak żal!…

Panie! dałeś mi stygmaty,

że się mogę wznieść nad światy

i w błękitnej duchów ciszy

pukać do Twych wrót.

Niech się spełni cud!

Niech Twa ręka je otworzy

mojej pieśni bożej!

Jęków ziemskich nie usłyszy,

gdy, wpatrzona w Twoje lice,

wieścić będzie tajemnice

mórz, skąd bije Duch!…

Hej! Ze skrzydły zranionemi

nie powróci do tej ziemi;

straci wzrok i słuch,

rozemglona,

zatopiona

w wiekuistą dal…

Ach! jak jej żal! jak żal! jak żal!…