Pod słońcem, pod nieba błękitem

Pod słońcem, pod nieba błękitem,

Pod lasem, nad łąką, nad błonia

Trud ludzki się rusza gromadą,

Kosiarze kosami dzwonią.

 

Przed świtem, przed zorzą, przed ranem

Sąsiad wychodzi za progi,

Patrzy i śledzi, czy można

Zgarnąć dobytek ubogi.

 

Można! na wschodzie ni chmurki

I zachód czysty jak złoto,

Północny jaśnieje widnokrąg,

Południa nie pytać o to.

 

Można! wiecie, w tym roku

Dobytek nie będzie płony,

Niewdzięczne odwdzięczą się pola,

Wypłacą się skąpe zagony.

 

W bród siana – i cóż, że je deszcze

Wilgocią aż zbyt napełniły?

Wysuszy je słońce dzisiejsze,

Doda mu treści i siły.

 

Po deszczach, po chłodach, po troskach,

Co na nas czyhają jak zbóje,

Nadeszła wreszcie godzina,

Gdzie serce się ludzkie raduje.

 

0 wschodzie! o świeży poranku,

Dnia upalnego wróżbito,

Przenigdy tak jeszcze na cześć twą

Z czary wesela nie pito.

 

Co chata, co jaka zagroda,

Co gwarów ludzkich pielesze,

To wszystko jest puste i ciche,

W pole wybiegły rzesze.

.

Pod słońcem, pod nieba błękitem,

Pod lasem, nad łąką, nad błonia

Trud ludzki się rusza gromadą,

Kosiarze kosami dzwonią.

 

Przed świtem, przed zorzą, przed ranem

Sąsiad wychodzi za progi,

Patrzy i śledzi, czy można

Zgarnąć dobytek ubogi.

 

Można! na wschodzie ni chmurki

I zachód czysty jak złoto,

Północny jaśnieje widnokrąg,

Południa nie pytać o to.

 

Można! wiecie, w tym roku

Dobytek nie będzie płony,

Niewdzięczne odwdzięczą się pola,

Wypłacą się skąpe zagony.

 

W bród siana – i cóż, że je deszcze

Wilgocią aż zbyt napełniły?

Wysuszy je słońce dzisiejsze,

Doda mu treści i siły.

 

Po deszczach, po chłodach, po troskach,

Co na nas czyhają jak zbóje,

Nadeszła wreszcie godzina,

Gdzie serce się ludzkie raduje.

 

0 wschodzie! o świeży poranku,

Dnia upalnego wróżbito,

Przenigdy tak jeszcze na cześć twą

Z czary wesela nie pito.

 

Co chata, co jaka zagroda,

Co gwarów ludzkich pielesze,

To wszystko jest puste i ciche,

W pole wybiegły rzesze.

 

I patrzaj, pod słońcem, pod niebem,

Pod lasem, nad łąka, nad błonia

Trud ludzki się rusza gromadą,

Kosiarze kosami dzwonią.

 

Pożęli, zagarnęli już. siano,

W kopice złożyli pękate,

Lecz serce się troska na nowo –

Nuż rok ten przyniesie stratę!

 

Jest owies, wybujał ci wielce,

Pełną się falą chwieje,

Ze ciężkim sypnie on ziarnem,

Któż śmiałby tracić nadzieję.

 

A przecież dlaczego w człowieku

Wrodzona gnieździ się wada,

Ze w chwili największej radości

Największy go smutek opada?

 

Któż zgadnie na jaką się dolę

Narazi to szczęsne dziś zboże?

I grad je zbić może, l w deszczach

Poczernić l wygnić może!

 

O człeku, przybity, zgryźliwy!

Przyszłości któż lękać się będzie?

Nadzieja gdzieś mieszka w oddalach –

Nadziei czy słyszysz orędzie?

 

Przybliży się k’tobie, przybliży

Z pękami kiośnymi w swej ręce,

Gdy więcej zawierzysz weselu

Niż utrapieniu i męce.

 

Obudzi się świeży poranek,

Wróżbita słonecznej pogody,

W pole wyruszy, kto żyw jest,

Stary wyruszy i miody.

 

Pod słońcem, jak dzisiaj, pod niebem,

U lasu, nad polem, nad błonia,

Nad kłosów ziarnistych pozłotą

Kosiarze kosami zadzwonią.