Wrony

Kraczące przeraźliwie 

Wrony dziś dach nasz obsiadły. 

“Co to ma znaczyć? Nie wiecie?” 

Pyta się Strach pobladły. 

 

Ni w pięć ni w dziewięć przede mną 

Zjawił się niespodzianie, 

To mrowiem mi chodzi po krzyżach, 

To głaszcze po kolanie. 

 

Ej, gdzie go nie ma! Nd świecie 

Panuje zbyt samowładnie 

Ten głupi Lęk, drwiący z człeka, 

Skoro go tylko opadnie. 

 

Wedle się tego nio wstydzę, 

Że jest coś z tchórza we mnie. 

Ha! Nie ma nawet rycerza, 

Który by nie drżał daremnie. 

 

Sam Przestrach taki odważny, 

Gdy z ludźmi ma do czynienia, 

Zna przecie chwile, że całkiem 

W naturze swej się zmienia: 

 

Gdy stoi w pustym polu 

W południe pośród rżyska, 

Pyta się, czemu to słońce 

Spokojnie świeci, nie błyska. 

 

I tak się tym przejmuje, 

Żo z miejsca się ruszyć nie zdoła, 

Jeno jak gdyby zamarły 

Spogląda błędnie dokoła. 

 

Albo gdy na przecznicy – 

Wieś ją “przyśnicą” zowie – 

Usiądzie dla wypoczynku 

Zapatrzeń w zblakłe pustkowie. 

 

Z rozkraczonymi nogami 

Siedziałeś nieraz, o Lęku, 

W nędznej sukmanio na plecach, 

Z wierzbowym kosturkiem w ręku. 

 

Patrzałem ci nieraz w oczy 

Z obojętnością człowieka, 

Który się nigdy nie pyta, 

Co go tam jeszcze gdzieś czeka. 

 

A dzisiaj, o śmieszne wrony, 

Niesamowite wronyl 

Słucham waszego krakania 

Niepewny i przelękniony. 

 

Lecz jedna w tym przecież jest pewność: 

W tej waszych wrzasków powodzi 

Omglona kąpie się zima, 

Która już na mnie przychodzi.