Do Marii Pawlikowskiej

O, staroświecka młoda pani z Krakowa! 

Strzeż się ! Biskup pieni się i krzyczy: horrendum! 

Na łąkę wychodzisz nocą po kwitnące słowa, 

Tajne czynisz praktyki, aby pachniały ambrą i lawendą. 

 

Czy to prawda, że warzysz wrotycz i nasięźrzał 

W księżycowej, źródłosłowej wodzie? 

Już w to pono synod krakowski wejrzał 

I wieść gruchnęła w narodzie. 

 

W fiołkowych olejkach i w różanych

Warzysz słowa-hiacynty i słowa-akacje, 

W jakim to grimoirze, w jakich księgach zakazanych 

Wyczytałaś owe inkantacje? 

 

Co tak szepczesz słodko w wierszach kolorowych, 

Że się lud bogobojny wzdryga? 

Ach, na stos cię weźmie mistrz ogniowy, 

Quia es venefica et striga !

 

Ćmy czartowskie, powiernice twoje, 

Znoszą miód, kwiatom wyczarowany, 

A potem barwią się, szumią, pachną trujące miłosne napoje

W wierszach, jak w retortach szklanych.