Skwar

Było raz bardzo gorąco. Nieruchome, nagrzane powietrze. W najsroższy 

upał leżałem na słońcu, lubując się okrucieństwem żaru. Pustka. 

 

Przybiegła do mnie zdyszana. Widziałem, jak bije serce jej pod białą 

bluzką. Widziałem wspaniałą szerokość biódr, spływających półokrągłą 

linią w kształtne, krzepkie nogi. Gorąca, gorąco, moja Ty młoda, 

zagorzała, kochana! 

 

– Ci się stało? – Co robisz? – Uspokój się… Słuchaj… przecież—! Och! 

upalne, straszliwe pieszczoty. Obłędne, skwarne oddanie! Stepy w oczach 

zamgławionych! Dyszące szybko piersi! Niesprawiedliwa wściekłość, co 

żąda nazbyt już wiele rozkoszy od naszych rozkochanych w sobie ciał w 

ten upał lipcowy!