Kamień

Ja tylko jestem kamieniem

I jako niemowlę tu,

Objęty matki ramieniem,

Cichego używam snu.

 

Ledwie świt ducha półsenny

Mnie z łona martwości zwie

I w mojej piersi kamiennej

Poczuciem istnienia tchnie.

 

Jeszczem związany łańcuchem

W szeregu bezwiednych brył

Z ogólnym natury duchem,

Z kolebką bezwiednych sił.

 

Jednak przeczuwam powoli,

Że zacznie pierś moja bić,

I marzę o ludzkiej doli,

Chcę kochać, cierpieć i żyć!

 

I wierzę, iż ten, co kruszy

Dziś moję powłokę, grom

Otworzy dla mojej duszy

Wspanialszy cielesny dom.

 

I witam z dreszczem rozkoszy

Każdy zadany mi gwałt –

W niszczeniu, co mnie rozproszy,

Zgadując przyszłości kształt.

 

Tam, gdzie się boleść zaczyna,

Bezwiednej martwości kres!

A nad nią boska kraina,

Gdzie miłość wykwita z łez.

 

Przez wszystkie śmierci ogniwa

Postępu ciągnie się nić –

Ból samowiedzę zdobywa:

Chcę cierpieć, kochać i żyć!