Myśl o białym domku

Chciałbym mieć taki domek,

taki domek mały i cichy,

w którym by się błąkały

na oknach kwiatów kielichy.

 

Aby w nim nigdy nic w ścianach

nie było smutnym, nie łkało,

by każdej płazie jodłowej

w ścianie dobrze się działo.

 

Chciałbym mieć taki domek

z ogniskiem u komina,

domek mały i biały,

by w nim stała choina,

 

choina prosto z lasu,

jeszcze lasem pachnąca,

co dzień świeża i wonna,

jeszcze lasem szemrząca.

 

Aby w tym domku cichym

swywolne były wróżki,

pstrokate jak motyle,

latające jak muszki.

 

Aby mi się wiązały

w powietrzne w oczach wiany,

abym od ich ciał srebrnych

był oczyma pijany.

 

Aby mi upadały

na oczy jako kwiaty,

jako kwiaty prawdziwe,

jako ogród skrzydlaty…

. . . . . . . . . . . . .

Chcę być królem na wyspie,

w mym białym domku królem,

chcę być poza marzeniem,

poza klęską i bólem.

 

Poza pracą, co krwawi,

nie wydając owocy,

i poza czarnych mózgu

szeregiem chcę być nocy.

 

Chcę być jak dziecko małe

albo jak duch szczęśliwy – –

zwalić za sobą skałę,

zasiać za soba niwy,

 

puszczami sie oddzielić,

morzami sie odgrodzić

i nigdy, nigdy więcej

do życia nie przychodzić.

 

Chcę być poza tą myślą,

co własną istotę waży,

i za tą czujnością ducha,

co strażą własnej jest straży.

 

Nie chcę już czuć tych nurtów,

co serce głęboko ryją

i własnej krwi swej atomów

pytają się: czy żyją?

 

Nie chcę już czuć strumieni,

co serce wskroś przechodzą,

i czucia, jak lwy szarpiące,

święte-przeklęte płodzą!

 

Klątwa tym trudom cichym,

którymi dusza się trudzi,

tym pracom cichym, codziennym,

których nikt nie zna z ludzi!

 

Klątwa tym rankom szarym,

gdy się znów życie spostrzega,

jak ono, jak tygrys sczajony,

za progiem snu przylega!

 

Klątwa tej naszej doli,

co wszystko łamie i paczy,

i rzuca w oczy krwawiące:

że wszystko być winno inaczej!

 

Klątwa własnemu istnieniu,

klątwa własnemu pojęciu,

pracy i startom, i zyskom,

duszy i duszy napięciu!

 

Klątwa własnemu sercu,

mózgowi, krwi, wnętrznościom,

klątwa zadumom, watpieniom

i wszystkich pragnień czczościom!

 

Klątwa tej stałej męczarni,

co nasze głowy dręczy,

klątwa, po trzykroć klątwa

obłędnych błądzeń obręczy!…

 

Chciałbym miec domek biały,

biały i mały, i cichy,

gdzie by kwiatów na oknach

błądziły błędne kielichy.

 

Chciałbym mieć domek biały,

gdzie każda ściana radosna

i drzwi, gdy sie otworzą,

otworzą sie jak wiosna.

 

Chciałbym być w takim domku

wesołym gospodarzem,

kwiatami na oknie się bawić

i myśli dziecinnych mirażem.