Na grób Napoleona Wielkiego

Daleki, cichy grobie, ileż pod twym wiekiem

śpi wróżb, ile nadziei… Lecz tylko człowiekiem

był ten, który tu mieszka. wiem, jaka godzina

śni ci się tam w grobowcu z granitu, o cieniu!

Najstraszniejsza w twym życiu, kiedy ręka sina

marznących twych żołnierzy przy trupim warczeniu

bębnów: sztandary twoje, dumne orły twoje,

pochylała nad płomień i orły płonęły!…

Orły, orły palono!…

                             Ach! Za wszystkie boje,

za wszystką krew wyprutą światu twemu dzieły,

zapłaciłeś w tę hańby noc, kiedy palono

twą chwałę…

 

             Kto miał orły, komu one w łono

wrosły, jako korzeniem drzewa w ziemię rosną;

kto miał orły i czcił je – ten twoją żałosną

godzinę będzie wiecznie pamiętał – – jeżeli

i z jego orłów zgliszcze się tylko popieli.

 

Poodkrywano głowy albo do kaszkietu

wzniesiono dłoń i sztandar chylą po sztandarze;

złote orły, jak miesiąc zdjęty z minaretu,

topią się w naklecionym z podłych chrustów żarze.

znaki twoje zwycięskie w ciemnym ogniu płoną,

a w nich twe własne serce, cezarze, palono,

serce dumne, potężne i samotne w świecie,

jak śpiew wiatru wśród lodów w niedostępnych

                                                   górach – –

serce zimne jak kryształ lub stal na bagnecie,

serce mocarza.

 

                  Broń twa, tępiona na murach,

broń dana twym żołnierzom błyszczy honorowie –

orły płoną!

 

             Jeśli cię zemsty aniołowie,

dawnych Greków Erynie i Furie wściekłe

ścigają za krwi morza, męki, zgony, rany:

to cię w te głuche śniegi muszą gnać zaciekłe,

to musisz tam powracać wężami ścigany,

gdzie aż do końca świata i ludzkiej pamięci

bić będą twoje werble, błyszczeć twe bagnety

i gdzie twoi żołnierze, gnąc pod hańbą grzbiety,

kładli w płomień twe orły śmierci trwogą zdjęci.

 

więc ty, cos najpotężniej zył z wszystkich na ziemi,

poznałeś tam nad wszystko większe śmierci ramię…

 

Dziś jesteś już daleko, dziś twe imię kłamie –

wymawiają je ludzie usty zwyczajnemi,

jest tylko pustą nazwą. Lecz twoja puścizna

to jest olbrzymia duchów półmartwych ojczyzna,

którym tak, jak tobie, orły popalono,

znaki woli królewskiej, i które twa słoną,

gryzącą aż do serca, w sam rdzeń mózgu wżartą,

trawiącą kość łzę czują pod ścierpłem powieką.

 

O duchu, pod trofeów dawnych śpiący wartą,

do twego grobu idzie tłum dusz, tam , daleko…

Samotny, wielki grobie – czy ci nie najlepiej

w tej samotnej ostoi w granitowej chwale – –

nic cie nigdy nie wzruszy, żadnać nie oślepi

błyskawica; na wiekach jako głaz na skale

zaległeś, ku zazdrości tym, co się bez chwały

krwią zachłystują własną, krwi swojej kawały

 

mielą w ustach, by nigdy nic, nic nigdy zgoła

kupić za nią nie mogli! Ciebie już nie zdoła

nic wstrząsnąć, twej powierzchni wygładzona płyta

nie pęknie, jak pierś ciosem nieszczęścia przebita,

nie wzdrygnie się, jak czoło, przed którym otchłanie

otworzą się bezdenne. Za tobą jest trwanie,

a ty, grobie tragiczny, trwasz juz życiem boga,

większy niźli moc nieszczęść…

 

                                 Cezarze, twa droga,

wybita konia twego podkutym żelazem,

nigdy nie sczeźnie, ona wieczyście się znaczy;

to jest droga zwycięstwa, szlak chwały, a razem

to jest droga boleści i droga rozpaczy.

 

Któraż część twojej drogi dla tych rpzeznaczona,

co dziś pamięcią widzą twe orły płonące – –

pieśń twej doli skończona, lecz ich nie skończona,

twa gwiazda zgasła – – dla nich nie powstało słońce.

 

Lecz ty, który gardziłeś całą ziemską bryłą:

któż ze śmiertelnych śmiałby ozwać się do ciebie!?…

Grób twój w Paryżu – ducha fala wód kolebie

daleko tam, na wyspie, gdzie twe miejsce było!

Tam winieneś był umrzeć! Tam twa twarda męka

była koroną twoją, nimbem twojej skroni!

Tam spętane twe stopy, skuta twoja ręka

były twym dumnym tronem, akordem harmonii!

Tam w udręce straszliwej, wijąc się sam w sobie,

powinieneś był lata trawić nieszczęśliwy

i głaszcząc twych wierzchowców spacerowych grzywy

pomnieć, jakeś to latał jak wicher po globie!

Tam winieneś dzień każdy i każdą godzinę

pamiętać swych tryumfów, twych zwycięstw i chwały

i gryźć do krwi z rozpaczy usta z cierpień sine

i ręce, które wagi świata przeważyły!

Tam w głuche oceanu zasłuchan łoskoty

winieneś był trąb apel i twych armat grzmoty,

i własn twój głos słyszeć, co komendą błyska!

Tam było miejsce twoje, gdzie jako zwaliska

twej sławy: nagie zręby wznoszą się wśród fali –

tam dobrze, że cię cierpieć i umrzeć zagnali,

takiego ci skonania właśnie trzeba było,

ty, coś królom panował i trząsł ziemi bryłą,

abyś znał, czym jest wielkość! Być poznał, cezarze,

że tego, co ją dwiga z leży, wielkość karze

i dusi.

 

    O, jak cichym jest ten grób twój w dali!

Ni go kto płacze dzisiaj, ani on się żali –

stoi tam tak olbrzymi, a jako w pustyni

kurhan stracony. Żadnych serc go nie ogrzewa

czułe ciepło, żadna mu dłoń czuła nie czyni

płaszcza z róż albo z liści laurowego drzewa.

Nic już dziś z nim  nie łączy nikogo. Sztandary

śpią zamarłe dokoła – lecz wiem! Ale mary

nie opuściły ciebie! One straż przy tobie

trzymają – – tam śpi cesarz w namiocie z granitu!

 

A ty, co lat dziesiątek budząc się w twym grobie

pytasz, czyli nie widać spod Austerlitz świtu?

 

Czybyś wstał!!?

 

                 Milczą mary, na broni oparte – –

“sam jest” – – trzymają przy nim honorową

                                                      wartę – – –

 

Cezarze! Śpij!!!