Czarne cheruby kołyszą…

Czarne cheruby kołyszą widnokrąg.

Konno, na koniu przestrzelonym przez wiatr.

Ziemia oddycha już wolniej i mokro,

wroną leniwy kracze trakt .

Otom jest rycerz średniowiecza. Drogi

prowadzą wszędzie naraz, a ptaki jak liście

oderwane gałęziom. Biją o ostrogi

kroki traktów, przy drogach płaczą białe wiśnie.

Dni wypełzły do zamków daleko,

a jelenie z lasów wychodząc patrzą lasem.

Przystanę nad bezludną jesionową rzeką

poić konia zielenią i czasem.

Jakież to drogi wypraw? dzwoni cicho niebo.

Pośród liści szeleszczę jak sen o wygnaniu.

Tyle wieków minęło od mego pogrzebu,

tylu ludzi umarło przy ostróg mych graniu.

Mnie nie wolno umierać. Nie jestem upiorem,

tylko wspomnieniem o sobie, trwożliwym zwierzeniem

królewny o zielonym spojrzeniu. Toporem

rozrąbuję gałęzie przed sobą i siebie, a wieniec,

wieniec liści jesiennych kołuje nad czakiem.

Jakie mi góry szklane koń wystuka z podków?

Gdy gwiazdy nieostrożnie przemienione w ptaki

za włosy mnie prowadzą pod melodię słodką.

Jakie tętnią miraże? Oto rosną baszty

zasiane dłonią tęsknot, śpiewniej słychać głos twój.

Oto wieże kołyszą wysmuklej niż maszty.

Ach, nie wrócę już do was. Trakt się zbliźnił ostem.