Dni. I

Czarno-biaie cmentarze błędnych fortepianów

za zamglonym, słonecznym, niedzielnym powietrzem.

Dźwięki słońcem przez sito podwórka cedzone,

nie zaczęte i mdławe, nie skończone jeszcze.

Czas ciągliwie i długo zawisły w firankach

nie przepuszcza na pokój złocistych strumieni.

Hałas dnia powszedniego świętem bezrobotny…

Wieje chłodem kamienny z grafitowych sieni.

Po klombach papierowe kwiaty nastroszone

szeleszczą twardą bielą jaskrawo, mieszczańsko.

Ludzie kopią butami szarymi od kurzu

ulicę odświętnialą, wspólną i bezpańską.

Dzień jest powyszywany w koślawe litery,

z poduszek godzin prute po nitce chwilami,

długa, płacząca ciszą tęsknota się piętrzy

naprzeciw; Życie płynie jednostajnie z nami…