Do Matki Boskiej

Mario, obłoków ciszo,

Ciężko nam Boga dźwigać,

jeszcze ciężej odrosły świat,

nieba wysokie ciężej; nieba nad nami wiszą

jak przykazania ciemny kwiat,

 

Mario, tak bardzo boli, powiedzmy, słowem prostym,

oto wszystko, całą maluczkość serc:

tu oto świty skazańców, tu oto dzieci, co rosły,

tu oto, Mario milcząca nawet przed Bogiem śmierć.

 

Żeby się jeszcze unieść: o, natchnie ciepła muzyka,

ale już ziemia za ciężka, to dusze martwe jak ołów,

ciała i groby – za ciężkie – stężałe bryły mozołu,

dym, płomień nad nami wykwita.

Cierpienie to kula, koło,

rzeźbi, lecz toczy się dokąd?

 

Mario przeczysta, oto są dłonie wyschłe jak ruczaj,

z których by takie ogrody, zielone wybuchy drzew,

z których by domy jasności, A teraz oczy, nauczaj,

jak w baldachimy przestrzeni trwogę zamienić i gniew.

 

Oto maluczkość nasza, śpiewaj, święta, nie ustań –

czym wyższa topola śpiewu, tym bliżej dosięgnąć z dna.

Kończę. Oto już wszystko, jak wióry wyschłe mam usta,

nimi, o cicha, ciebie jak wizerunek wycisnąć w twardych dniach.