Elegia o genezie

O edenie bez ew i adamów,

rozpięty w czasie zaprzeszłym.

Na płonących czuprynach cyklonów

gdzie ponosisz gwiazdy i pieśni?

Oto senny widnokrąg wyszepcze

zwierzęta wielkie jak orkan.

Chodząc ziemią najstarszą depczę

po epokach, po krzemiennych toporkach.

W iluminacji błękitnych słot

napłynie zieleń jak zieleń przed gradem

i potoczą się kule puszyste jak kot,

rzeki zielonozłotych gadów.

Dzwonią obłoki ptasie, ogromne cienie skrzydeł,

i jak fajki gigantów wulkany dymią i gasną.

Jak w wyjących smugach kominów

rodzę snów kolorową jasność?

Przez samotność zaułków słyszę

te ok[r]esy dudniące jak konie.

Teraz tylko nocami dzwoni

w pomniejszonym spojrzeniu kosmos

ponad nieba spalonym krzyżem,

w którym gwiazdy już nawet nie rosną.