Hellada

Kolumny mdleją cieniami,

bluszcz gryzie słodki jak biel marmur,

błękitne wzgórza pełzają po miękkim morzu,

cisze spadają w dłonie bogactwem za darmo,

w szept mgieł schodzą strumienie w cierpkich błyskach noży.

Można nic nie mówić,

w chmurach się położyć,

wędrować:

w drodze napotkam omdlałą świątynię Nike,

obejmę miękko dłońmi – przyjacielskim splotem,

w góry zmącone echem – pasterskim pokrzykiem,

pójdziemy wolna nad groby zgubionych homerów.