IV. Dni

Jestem sam, ja i puste dni zmierzmem brunatne

jak liście poskręcane jesienią w agonii.

Dni z szelestu wysnute, z nocy bez majaczeń,

zwarzone cichym skrzypem kłamanej ironii.

 

A może dni te skłamal ktoś, tępy przechodzień

plugawiący rożowe odblaski i słowa,

i może kłamstwo spadnie szarzejącą nocą,

dni się zjawią zielenią i powiedzą: prowadź.

Skry sypną purpurowe z marzących obłoków

i szczęście białym koniem zatętni pode mną,

i powiem : naprzód, szczęście! Dni szeregiem runą

przez noc pachnącą bzami i gęstością ciemną.

Wolność napłynie w usta purpurowym krzykiem,

zieleń pogryzie szare, daltoniczne noce.

Pełność, jędmość i wolność powstawania będzie

nie nadgryzionym myślą, słodkawym owocem

i wtedy szczęście biczem gwiezdnym zatnę

 

teraz jestem ja i te puste dni brunatne…