Jesienny spacer poetów

Jerzemu K. W.

Drzewa jak rude łby barbarzyńców

wnikały w żyły żółtych rzek.

Biało się kladł popiołem tynku

wtopiony w wodę miasta brzeg.

Szli po dudniącym moście kroków

jak po krawędzi z kruchego szkla,

pod zamyślonym grobem obłoków,

po liściach jak po krwawych łzach.

I mówił pierwszy: “Oto jest pieśń,

która uderza w firmament powiek”.

A drugi mówił: “Nie, to jest śmierć,

którą przeczułem w zielonym słowie”.