Lodowisko

Gdzie stanę, widzę słup powietrza,

od tych oddechów złych zamarzły,

w którym spojrzenia chłodne gwiazdy

i ta mijania trwoga wieczna.

Straszne, strzaskane ludzkie wozy,

ciała bez sumień, ciemne węże,

gdzie się odwzięczę, za mną prężą

– w zwierciadle lodu – oczy grozy.

I zanim słowo płomieniste

jak drzewo ptaków tryśnie w niebo,

za mną się ciała ich kolebią

i spada głos jak zlękły listek.

I zanim dłoń uniosę w górę

i chmur wędrówkę kreślić Pocznę,

widzę te oczy złe, wyroczne

i te spojrzenia, co jak sznury.

I pobojowisk wężowiska,

i mrrówki ciemnych słów oblepią,

i zamarznięta przestrzeń, niebo,

i droga szklana stoi, śliska.

A jeszcze widzę krajobrazy,

gdy się unoszą jako domy

po tych wybud1ach – niewidome,

a w krajobrazach zimne twarze.

I czuję, jak mi dłoń przymarzła

jedna z płomieniem u niebiosów,

a druga w ziemi – próżna głosu,

jak wbita w glinę spadła gwiazda.