Noc wiary

Sny są mocne jak wiara.

U drzwi kolumny ognia.

Noc powstaje w pożarach,

zmartwychwstanie i zbrodnia.

Ręce jak żuki węgli

popieleją u okien.

Wiatry czarną posokę

i gwiazdy sypią w głąb.

Wirują groźne koła.

Iskier bicz archanielski

stoi u drzwi i woła

lawiną krętych trąb.

Ludzie u szyb zastygli w grozie,

ręce łamią, widzą planet noże,

co prują nieboskłony. Rzeczy rój do góry

unoszonych i drzewa lecące jak ptaki,

widzą konie biegnące przez wydęte chmury

i w oczy ołowiane, od snu nieprzytomne

wołanie, głos żelazny bije: “Wróćcie do mnie”.

I nie widzą, że płomień zstępuje na głowy

i włosy im porywa, przeaniela głosy,

i czują, jak na dłoniach ciepłe krople rosy

osiadają, nie wiedząc, że to pada krew.

A nam u hełmów róża

i krzyż jak ognia ćwiek,

co czoło przeobraża,

nam, wyrzeźbionym w głazach,

jak gorejący krzew.

W kaskadach gwiazd żelaznych,

w lejach, co w górę rwą,

z kamieniem u tych rąk

w niedostrzegalne gwiazdy.

O, gdzie te noce krwawe,

gdy drzewo nieba gra

jak organ srebrnej lawy

nieutulonym w snach?

Świt nadchodzi, dzień biały,

Nieutulonym w ziemi

cieśle wznoszą dom mały

w kołysce ciepłych cieni.

I pył jak co dzień pada,

i wiatr, i drzew muzyka,

płacz i powszednia zdrada,

strop nieba co zamyka.

Przechodzą w pyle dróg

ludzie, co zapomnieli

tę noc. A nieprzytomne

oczy ziemią spętane

słychać, gdy prosi Bóg,

woła: “Powróćcie do mnie,

w me serce obiecane”.