O mój ty smutku cichy

O mój ty smutku cichy,

smutku gwiazdek maleńkich,

nazywałem, szukałem,

brałem ciebie do ręki.

Jak to się ciało twarde

tak w piasek albo glinę

zamienia w moich dłoniach,

pragnienie każde – w winę.

Jak to się – kiedy dotknę

kwiat przeobraża w ciemność,

a poszum drzew w głuchotę,

a chmury – w grzmot nade mną.

Jak to ja nieobaczny

mijam, sam sobie błahy,

i rzeźbę zanim zacznę,

marmur wypełniam strachem.

Jak to ja nasłuchuję

błyskawic w niebie trwogi.

Jakże to ja nazywam

każde czynienie – Bogiem?

Otom strzęp oderwany

od drzewa wielkich pogód,

sam swym oczom nie znany,

obcy swojemu Bogu.

Oto słyszę, jak w popiół

przemieniam się i kruszę.

I coraz mniejszy ciałem,

wierzę we własną duszę.