Oczy otwieram

Nawałnice z wolna się rodzą –

najpierw to brzęk fletni.

Dzień rudy tak uderza odchodząc,

spływając kolorem w kwiat.

O, rozwiążcie mi ręce dawne –

prężne konary skrzypów,

bo zbyt jasno już widzę prawdę,

jeszcze oślepi mnie blask.

Oto się niebo odbarwia,

zamienia się w tabun wichrów,

jeszcze chwila pogardy,

a spadnie czarny śnieg.

A ja brzeg nie nazwany – nazwę,

wtedy spadnie drapieżność gwiazd,

gdy w ramionach żelaznych trzaśnie

szklany sen i rozpryśnie się wiek.