Ojczyzna (Prolog)

O miasta w dole tam, gdzie pułap dymu leży,

o rzeki w dole tam, o wsi jak białe stogi,

gdzie maszyn ruch i gdzie ociera złote rogi

w odbiciu szybkich rzek zielony jeleń chmur.

Obłoki górą płyną, obłoki są jednakie

jak ścigający korab albo odbicie fal,

które mijają sen i są jak ludziom ptaki

nad ogień i nad stal.

I w moim kraju one jak indziej niosą szept,

i w moim kraju one jakby przez obcą dłoń

niesione – tworzą obraz, który samotny rzeźbiarz

układa mimo huku albo pogłosu trąb.

A w dole jest ojczyzna – to, co się nie nazywa,

to, co jest przypomnieniem najdalszych cichych lat,

t to, co w oku łza, przez którą widać świat,

i to, co w sercu sen i nawałnice rąk.

O, dajcie, dajcie ręce, niech w drżeniu poznam sen,

co wzrasta i aniołem pozostał pod powieką.

Ojczyzna moja tam, tam jest i tak daleka,

jak jest podana dłoń człowieka dla człowieka.

Ojczyzna moja tam, gdzie zboża niosą wiatr

i gdzie zielony krąg zamyka pierścień Tatr,

i gdzie jak posąg złoty morze wygina łuk,

i człowiek, gdy z człowieka przemawia żywy Bóg.

Ojczyzna moja tam, jak łańcuch martwych ciał

i leży na niej głaz, spod niego zieleń tryska.

O ziemio, tyś jest obraz ciosany z krwawych skał,

ty jesteś duchom grób i duchom jak kołyska.

Kto ciałem, temu kat obcina głowy taran,

kto duchem, temu kat nie zetnie głów płomienia,

bo gdzie się kończy zbrodnia, tam się zaczyna kara,

i tam zaczyna niebo, gdzie się kończy ziemia.