Pieśń o dłoniach

Co jest zwykłe – czym się wtedy staje?

Przemienionym odbiciami ruczajem,

przemienionym obłokami słowem

lub sklepieniem światła różowem,

tak jak dłonie, które w ciebie niosąc

ptaki – będą echem głosu.

O! jak róża rozdmuchana z wolna

rozkwitają. Ileż w nich obrazów,

gdzie na łąkach pełnych s reb mych zwierząt

ciała dwa jak węgiel sen swój żarzą

nasycając się i niosąc w siebie

kIWawy obłok płonący na niebie.

Oto one. Pod nimi rozpięte

wszystkie noce j dnie. Jak kościoły

są sklepieniem im. A takie święte

jak milczenie – nadświatem – z aniołem.

I choć są jak ptaki zdjęte z chmury,

ruchem skrzydel uniosą góry.

W nich układam się – jak w sercu ziemi,

niedżwiedż burzy na sen wieczny zwija

kłąb brunatny piorunów. Nad niemi

noc jest tylko, co gwiazdami mija.

Dłonie, dłonie różowej muzyki,

wy jak drzewa, Z których srebrnym puchem

ptak czy obłok znów się zrywa – duchem,

z ruchów których las promieni wschodzi.

Dłonie snów i śmierci, i narodzin,

z których biorę to, co nie ma nazwy,

co płynieniem w oczy białej gwiazdy,

co się szumem zamyka nieśmiałym

w muszli – będąc ziemi kształt dojrzały.