Pod nieba dłoniastą palmą…

Pod nieba dłoniastą palmą nie daj mi chodzić samotnie,

Agni.

Otwórz rzeki, a sosny krzykiem z ognia i wiosny

podpal i nagnij.

W jakie zimy prowadzisz, jakich kolęd słuchać

śmiertelnych?

Otom jest syn wygnany z ziemi niepoznanej,

niewiernej.

Obco mi niebo czarne i białe zawieszasz

nad czas samotny;

oceany z kamienia, w które się przemieniam

jak w lodach okręt.

Nad dniem ostatnim stawiasz mi długie, woskowe

świec rzędy,

które są stare drzewa, kiedy w portów brzegach

rżą argonauckie okręty.

Odbierz mi ziemię, miłość rozumną oderwij

i porwij

spośród umarłych rzeczy, gdzie dojrzewa wieczór

o woni morwy.

Daj mi konia, o Agni, żółtych, strasznych płomieni

i białych,

bo oto spadam – owoc w grób ziemi pod sobą

dojrzały.