Noc znowu przychodząca nabrzmiała od
brok zwilgły nakrywa mdławiejąca wata
i tłusta, rozpylona, srebrnoszara biel
rozewrze się szeroko na kamiennych matach…
Latarnie – mdli pielgrzymi wypędzeni w noc,
konduktami długimi przechodzą chodnikiem;
drga stłumiona, matowa, poplątana czerń,
nalana w szklanki ulic jak zmącony likier…
Dalekie doki murów pełzną w szarym śnie;
po neonowych światłach szmnią bialym pyłem –
– szarzejące obłoki kolorowej mgły…
Noc przegniła wilgocią nakłębia zawiłe,
nieodgadłe krzyżówki już odeszłych dni,
które plączą się męką nad myślą zmęczoną,
zatopioną szarzyzną w bezobraze sny…
Życie zsiada się w ustam nocą gorzko-słoną…
Odpływają pociągi noc prujące szmnem…
(obudzone sekundy narastają w świst).
Dziś ręce trzymające śliskość mgły wśród palców
załomocą do ciemnych parterowych drzwi…