Sen tropikalny

W tym śnie moskity przegryzły hełm tropikalny

i fala za falą w czaszkę leje się noc.

Podnieść, podnieść te czarne liście palmy,

niebo z gorączki krwawe – żółtomiedziany strop!

Krokodyle – wydłużone bryły ołowiu,

jak ołów dudni tętent trwożnych antylop.

Rzeka – gdzie płynie nieobjęta jak słowo,

płynąc ku wybrzeżom, sudanom, antylom?

Kiśnie woda, bulgoce, nie oddychać pod nią.

Negrzy w śpiączce oparci o bożki schną

unosząc bryłę powietrza, jak śmiercią – podmyci wodą.

Białe wybrzeże toczy wyblakły, sypki trąd.

Wtedy znużone ręce przewrócą szybko szufladę –

powieje z niej febra i w dłonie popłynie bulgot ukropu.

Coraz się niżej obsuwa dym duszniejących mokradeł

i słychać, jak z martWych negrów sypie się biały popiół.