Spełnia się brzemię…

Spełnia się brzemię kataklicznych nocy

jak niebo odwalonych z ramion ludzi ostatnich.

Próżno bije woźnica; batem już nie zatnie

wynędzniałych rumaków oczu.

Ze ścian jaskiń schodzą dawne rysunki,

ich kontury białe – po nocy błądząc – drżą.

Nie są już płaczem ani dudniącym buntem,

są podobne wszystkich epok – postępu snom.

A przyjaciele moi – to tylko przedmioty,

potrzaskane posążki i wazy ozdobne

lub groby powleczone fałszowanym złotem

z wszystkich czasów – jedne drugim – jak ręce podobne.

Gruzy jak kości rozrąbane dymią.

Ciągną związane w supły pochody dnem dolin –

– niosą maleńkie cienie jak mrówki bez imion

kamień pod nowy babilon niewoli.