Z szopką

Górą białe konie przeszły,

trop dymiący w kłębach stanął,

w gwiazdach płonąc cicho trzeszczy

wigilijne siano.

Spoza gór czy sponad ziemi

anioł biały? kruchy mróz?

starcy w niebo nachyleni?

Anioł biały szopkę niósł.

 

Zamknąć tak – to ironicznie –

w daszek gwiazdom pobielany,

płomień wieków i człowieka

w tekturowe cztery ściany.

Zamknąć tak – to z odległości –

w dwie figurki – czarną, białą,

rozdeptanych epok kości

i spalone żądzą ciało.

 

W naprężone kusze burz

anioł biały – szopkę niósł.

 

A figurki w męce gasnąc

coraz słabły, zanikały

w napowietrzną gwiazdy jasność,

tekturowo – popielały.

Śmiał się anioł półuśmiechem

z ich uporu, a nie grzechu,

że tak jedni – choć ich stu.

 

Anioł biały szopkę niósł.

 

Aż na grudzie stopą lekką

stanął niby mgłą i skałą

i koślawe, głodem ścięte

ujrzał w grudę wbite – ciało,

żeber czarnych łuki spięte,

poskręcane rydle rąk,

brzuch jak bęben życia – wzdęty,

brzuch zsiniały, brzuch jak tłok,

i zawrócił. W nieba plusk

poczerniałą szopkę niósł.