Droga

Noc jest jak śpiące zwierzę;

charczący niepokój biega w niej jak przeżute, niejasne obrazy,

wiatr szarpie niepokojem chwil zastałą ciszę,

zsiadłą kiedyś, przed burzą szklącym się upłazem.

Drogą chaty przepełzły rozmazane w granat

gęstego i bez blasku zamarzłego nieba…

Pola dymią od bieli i rdzewieją zmierzchem…

Wiatr się snem przehołubia po śliskich kolebach.

Wiatr rozwiewa czupryny przycichłego śniegu

(pies we mgle cicho szczeka jak w pustym mieszkaniu),

drży biel, płaźń falująca nawisami wiatru

i noc trwa rozłożona na śliskim posłaniu.

Jak łatWo dnia zapomnieć, gdy się nocą idzie,

i jak trudno z własnego nieosiągu szydzić

(o, ślepcy szukający drogi nad przepaścią,

z dalekich równin w góry zabłąkani nocą.

(O, ludzie chwytający próżnię pełną garścią.)

Idzie się wiecznie, choć nie zawsze po coś…

Z chat najeżonych ciszą wieje obce ciepło,

przez szyby zamarznięte oglądasz krew światła…

 

już się lepiej w mrok wedrzyj i nocą się zadław.

patrz!…

oglądasz przez okna życie pulsujące,

rozpięte w szyb prześlizgu – prostokątnych tarczach,

oglądzasz tętno wewnątrz parujące, gęste,

oglądasz tylko…

i to ci wystarcza…