Młodość

Tak ogarniamy te lata, a one

jak łodyżki strzelające pod grad.

w żółtym blasku jeszcze zielona

dłoń się pręży jak kwiat.

Ach, jak w pędzie na rumaku, co szumi,

takie rumaki są – jak ulew maszt.

Jeszcze słowa, które sie rozumie:

spełnia się pierwszy raz.

Jeszcze ciało i Bóg coraz nowy,

i duchów głos u ciężkich powiek,

i rzeki, gdzie jak fale – głowy,

i gdzie umiera człowiek.

To, co poznane, cierpki owoc,

co w siwy porost zmienia wzrok,

co w kamień zmienia. Marmurowe

obłoki kładzie w noc.

I to, co zbrodnią jest, jak wbity

na szpilkę rudy chrząszcz,

co stygnie w bólu i granitem

zostaje w śnie jak głos.

I to, co miłość: trawa rwana

garścią, aż tryśnie żywy sok,

martwieje jeszcze nie doznana,

przyrosła krwią do obcych rąk.

I nim się kształt ustoi pełny

formą, choć w krzywdzie – piękną,

płomieniem w domy, na twarz hełmem

cień runie, aż kolumny pękną.

I nim uniesiesz, nim ustoisz,

będziesz jak dziecko, co się boi,

rozpoznający kształt.

I już się staniesz. Przebudzony

drzewem w zmierzchanie nachylonym,

u martwych siniejący skał.