Pani z Milo

Z dniem każdym coraz smętniej w upadek się chylą 

Szczątki twej świetnej chwały, boska pani z Milo. 

Chwast zielony porasta progi twoich świątnic, 

Nie tykane stopami pielgrzymów i pątnic, 

Co nieśli ci w ofierze ptaki-dziewosłębie, 

Parami powiązane miłosne gołębie. 

Ogień, co na ołtarzu twoim wonny gorzał, 

Zgasł w popiele i cały świat w miłość zubożał. 

Czemuż czas bezlitosny z przeznaczeń wrzeciona 

Wysnuł ci los najsroższy i odjął ramiona, 

Że nie możesz podeprzeć walących się pował 

I kolumn, które pająk zniszczenia osnował. 

Na marmurach twych białych, które burza strąca, 

Rój zielonych jaszczurek grzeje się do słońca. 

Nie możesz drew dorzucić ognisku z drewutni, 

Które kapłani twoi odbieżeli w kłótni 

O podział danin, słanych ci z krajów dalekich. 

Nie możesz ku nam ramion wyciągnąć kalekich, 

Które puchar i złoty dzban dzierżąc z napojem 

Rozlewały w krąg ongi miłość słodkim zdrojem. 

Nie możesz wznieść rąk białych w strop nieba wysoki, 

Błagając ojca bogów by zmienił wyroki. 

Oczy twe nam rzucały radość w serca próżne, 

Jak w gliniane skarbony królewską jałmużnę. 

Usta twe, nieśmiertelnych uśmiechem pogodne, 

Kwitnące łask dobrocią, w nasze serca głodne 

Wnosił promień słońca i słodycz nieznaną, 

Jak bożek nagą nimfę w jaskinię mchem słaną. 

Błagaj ojca swojego i matkę Dionę 

O litość nad swą męką, łaskę i obronę, 

Byś znów świat złocić mogła mrokami omamion, 

Ty która darzyć pragniesz, a jesteś bez ramion! 

Budzisz się! Ku mnie zwraca się twa słodka głowa… 

Usta twe drgnęły… z warg twych szeptem płyną słowa: 

“Jakże cierpię! Nadludzkim spokojem niezmienny 

Uśmiech mych lic ukrywa łzy i ból bezdenny! 

Czemuż żyję?! W marmurze mojej piersi cichej 

Płonie serce, jak w białej róży lampa Psychy. 

W bieli członków mych tętnią purpurowe śpiewy 

Mej krwi rozgałęzionej w koralowe krzewy. 

Czemuż nie chciał grom śmierci i mnie w skroń uderzyć, 

Zabiwszy jasnych niebian?! Przecz musiałam przeżyć 

Zgon rówieśnych mi bogów i bogiń rówieśnic? 

Z dala od bożków polnych, źródlanek i leśnic, 

Strojących włosy w paproć, winograd i kwiecie, 

Żyję samotna w obcym mi śmiertelnych świecie. 

Nie budź starego Fatum, co wieków brzemieniem 

Znużone nad Olimpu zasnęło zniszczeniem! 

Niech nie widzi bolesnej krzywdy mego ciała! 

Wracając mi ramiona, które-m postradała, 

Jeszcze by podsyciło moją mękę srogą, 

Że w objęcia stęsknione ująć nie mam kogo…”