Podróż na bocianie

Daneczkowi, choć tak mały,

Dziwnie ciasne się zdawały

Bielonego domku ściany,

Dziwnie niski dach słomiany,

Więc pomyślał:”Wiem, co zrobię,

Podróżnikiem będę sobie!”

 

No i poszedł.- Stał nad rzeką

Domek Danka niedaleko,

A że zwykle do podróży

Jest potrzebny statek duży,

O czym łatwo z Robinsona

Każdy, kto chce,się przekona,

Więc skierował Danek kroki

Nad brzeg stromy i wysoki.

 

Tutaj wszakże niespodzianie

Osobliwsze miał spotkanie

Z boćkiem w własnej swej osobie,

Który trzymał kiełbia w dziobie.

Danek w prośby: -Mój bocianie,

Gdzie okrętów tu dostanie?

 

– Statków nie ma tu ni łodzi,

Ale jeśli o to chodzi,

To po dawnej znajomości

Grzbietem służę jegomości.

 

Tu zatrzepał w wielkie loty.

No, cóż było do roboty?

Danek skoczył jak na konia

I pomknęli het, nad błonia!

 

Szczerze powiem moje zdanie:

Licha podróż na bocianie!

Ledwie rzekę przelecieli,

Ledwo wioska się zabieli,

Ledwie żaby skrzekną w błocie,

Już ustaje bocian w locie

I z klekotem w trawy spada:

– Popas tutaj! Niech pan zsiada!

 

Bardzo jeszcze wielka łaska,

Jeśli dziobem choć zaklaska

I ostrzeże pierwej o tym,

Że popasać chce nad błotem!

Bo gdy żabie się niebodze

Zdarzy spotkać z nim na drodze,

To o jeźdźca ani pyta:

Prosto w moczar brnie, i kwita!

 

A cóż! Każdy ma gospodę:

Dom – kto dom, a bocian wodę.

Sprzykrzył Danek te reduty:

Mokre nogi, mokre buty…

Gdy więc bocian krąg zatoczył,

Puścił go się, z grzbietu skoczył

I zmęczony długim lotem

Za domowym stoi płotem.