Nie było lata…

Nie było lata. Jesień szła od wiosny 

Jak ziąb – od wody, jak od dzwonu kręgi. 

Dnia piętnastego Burns pozbierał wiosła, 

Zaszedł nad morze, Zawrócił do karczmy. 

 

W karczmie odnalazł płomień, knot i łoju 

Wysoką wieżę – u szczytu szczerbioną. 

Płonącej wieży strzegła wyżla głowa, 

Zakola dymu wciekały w jej chrapy. 

Zaś obok głowy ustawiono dzban, 

Zaś obok dzbanu rozkruszono chleb, 

Zaś w cieniu chleba ukryła się mysz, 

Spojrzała na Burnsa – i stała jak martwa. 

 

Nie było lata. Nadciągała zima, 

Kładła sopelki na wąsikach myszy. 

W uszach psiej głowy jak w niewielkich grotach 

Zakuła lodu ołowiowe lustra. 

A zaś w kobiecie – co wnosiła dzbany- 

Burns odkrył tylko grubą dolną wargę, 

Pełne dobroci miękkie części dłoni 

I ślad po nożu tak stary, jak Szkocja. 

 

“Nie było lata. Wprost z ogrodów wiosny, 

Zarówno wątłych, jak już jędrnych pychą, 

Tyle nadziei niosących, co ptak 

Śliny miłosnej w gardziołku uniesie- 

Wprost z tych ogrodów, ledwo tkniętych szpadlem 

Obcasem dziewki po przelotnym deszczu, 

Paluszkiem chłopca, który kładł ten odcisk 

Dla zaznaczenia swojej przyszłej ścieżki – 

Wprost z tych ogrodów, gdzie stawiałem kosze, 

Wynoszą wiadra ściętych szronem liści…” 

 

Burns to powiedział – i pozbierał wiosła, 

I wyszedł w zamieć, jakby wchodził w kościół. 

To, co zostało w karczmie po nim, było 

Wieżą woskową, stryczkiem z knota, gwiazdą 

Ponad wysmukłą ruiną psiej głowy, 

Kobiecą dłonią z rozchylonym wnętrzem…