Wróć…
Szata cieni z ramion wagonom opadła,
światło białą żałobą zalało mi oczy,
źółty blask rozświeilinych latarń krzyczał ostrzem,
po krawędziach przedmiotów potokiem się toczył.
Ściskam lęk stopiony w zaciśniętym pięściach,
lepkobrudny, męczący pulsem nieustannym,
i chWYtam chwile wydzierane szczęścia;
łkam bezustnie
zmiaźdżony…
tym rozstaniem ranny…
i…
świstem zbudzone, zerwane do ruchu
koła po szynach zaczynały szczekać…
koniec…
gdzieś tylko cień się czarny plącze
zagubionego wśród nocy człowieka…