Noc Listopadowa – Scena 10

W ALEJACH UJAZDOWSKICH

 

 

 

Drzewa wielkim schyliły się skłonem

bezlistnych, sczerniałych gałęzi.

Cała droga liściem uścielona,

które wiatr rozgania drgające.

Noc jeszcze. Widać w oddali,

jak wojska stanęły szwadronem,

w pogotowiu.

 

 

 

W. KSIĄŻĘ

(sam)

(w mundurze, otulony w płaszcz)

(przechadza się wśród zeschłych liści).

 

 

KURUTA

(wchodzi)

(zbliża się powoli)

Przybył generał….

 

W. KSIĄŻĘ

Małczat!

 

KURUTA

Właśnie przybył.

 

 

W. KSIĄŻĘ

Małczat!

 

KURUTA

Jazdy pułki cztery

czekają.

 

W. KSIĄŻĘ

Niech czekają.

 

KURUTA

Co Książę rozkaże?

Wasza Cesarska Mość niech rozkaz wyda.

 

W. KSIĄŻĘ

Nie wydam.

 

KURUTA

Wydać trzeba.

 

W. KSIĄŻĘ

Na cóż to się przyda?

 

 

KURUTA

(odchodzi).

 

 

W. KSIĄŻĘ

Kuruta!

 

KURUTA

(nadbiega)

Wasza Cesarska Mość każe – – ?

 

W. KSIĄŻĘ

(daje znak, by się zbliżył)

Słyszysz ty ten szum liści i w liści pogwarze szepty – ?

 

KURUTA

Wot zmory – – Podal stoją straże i czekają rozkazów.

 

W. KSIĄŻĘ

Niechaj dzień nie wschodzi.

Kto to przybył – ?

 

KURUTA

Krasiński generał.

 

 

W. KSIĄŻĘ

Niech czeka.

 

 

KURUTA

I czemuż Książę rozkazy odwleka?

 

W. KSIĄŻĘ

To ty rozkazuj.

 

KURUTA

Nie wiem. – Ja nie umię.

 

W. KSIĄŻĘ

Wyjdź przed front i klnij głośno.

 

KURUTA

Książę – nie rozumię?

 

 

W. KSIĄŻĘ

Nie rozumiesz – ? Czy słyszysz, co te liście gwarzą?

 

(kopie nogą liście)

Szit szit – – szit… szit, te liście marzą.

O czym? – O Wielkim Księciu…? Hej…

 

KURUTA

(wzrusza ramionami)

 

Wszakci tu Wasza Miłość na czele wojsk stoi. –

Tak gotowi powiedzieć – że Książę się – boi.

 

W. KSIĄŻĘ

Boi się Wielki Książę nie ludzi, lecz Boga.

Jak dla mnie znajdzie drogę Bóg – tak minie trwoga.

 

 

KURUTA

(odchodzi).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(sam).

 

 

KURUTA

(wraca)

(zbliża się do W. Księcia).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(w zaufaniu)

Tak te drzewa na wiosnę – pędy puszczą nowe.

Tak teraz jest listopad, niebezpieczna pora.

Zaczęło się to wczoraj – tak wczoraj z wieczora.

Od czego się zaczęło – i co to się stało?

Liście spadły, tak drogę zaścieliły całą.

Liście suche, szit, szit….

 

KURUTA

(wzrusza ramionami)

(odchodzi).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(sam).

 

KURUTA

(po chwili wraca)

(zbliża się do W. Księcia)

Przebudziła się właśnie.

 

W. KSIĄŻĘ

Cóż?

 

 

KURUTA

Plecie od rzeczy.

 

 

W. KSIĄŻĘ

Cóż plecie – ?

 

KURUTA

(wzrusza ramionami).

 

W. KSIĄŻĘ

A niech plecie.

 

KURUTA

(wzrusza ramionami).

 

 

W. KSIĄŻĘ

Niech lekarz ją leczy.

 

 

KURUTA

(milczy).

 

 

W. KSIĄŻĘ

Nieprzytomna?

 

KURUTA

To właśnie – choć patrzy na oczy,

ręce ku czemuś wznosi i jak we śnie kroczy.

 

W. KSIĄŻĘ

Wynoś się!

 

KURUTA

Książę panie?

 

W. KSIĄŻĘ

Do drogi się zbierać!

 

 

KURUTA

Lecz właśnie Księżna pani nie da się ubierać

i zrzuca z siebie stroje.

 

W. KSIĄŻĘ

(patrzy wielkimi oczyma)

A! A! A! Wenera!

 

KURUTA

Wasza Miłość – ?

 

W. KSIĄŻĘ

(spostrzegł Joannę)

Ot, moja pani.

 

JOANNA

(we futrze, półubrana)

(wchodzi).

 

 

PANNY

(biegną za nią).

 

W. KSIĄŻĘ

(gestem zatrzymuje orszak)

 

 

JOANNA

(nuci)

“Mówił ojciec do swej Basi:

biją w tarabany…..”

Nie, to nie tak – – tak. – Mars mnie zabiera

na swoje łoże – w miłość.

 

W. KSIĄŻĘ

(otula ją).

 

 

JOANNA

O, czemuś ty się przebudził?! Uciekasz?! –

Stój! – Stój, kochanku! – –

(wskazuje orszak panien stojący opodal)

Patrzaj – to są moje

boginie uskrzydlone. – One swoje stroje

zwinęły; – czyli skrzydła rozchylą nad głowy?

Czyli znowu ulecą?

(jakby powtarzała za kim)

 

Bądź zdrowa. –

(jakby mówiła do kogoś)

 

Bądź zdrowy. –

Gdzie ty biegniesz? – Tyś w twoje zwycięstwo uwierzył!

Patrzaj – tyś oszukany!!! – Pożar się rozszerzył!!

Ratuj mnie!! – – Miłość moja wiąże cię w niemocy?!

Pusty pałac – ? Jak czarne okropne otchłanie. –

Noc i straszliwa głuchość. – Ulituj się, panie!

On odpycha mnie! Pęta miłości mej zrywa!

Ja byłam z tobą – w śnie moim szczęśliwa – –

(przytomnieje)

(szeptem)

To sen był – – taki był mój sen – tej nocy.

 

W. KSIĄŻĘ

(prowadzi ją ku głębi)

(sanie zajeżdżają w głębi).

 

JOANNA

(usiada w saniach)

(obok niej usiada jedna z panien).

 

W. KSIĄŻĘ

(odszedł od żony)

(przeseła jej z daleka całusa)

Adieu – adieu, Żaneto.

(krzyczy)

Konia!

 

(Żołnierze wprowadzają w głębi konia).

 

 

GENERAŁ WINCENTY KRASIŃSKI

(wchodzi).

(Sanie z W. Księżną odjeżdżają).

 

W. KSIĄŻĘ

(zapatrzony za odjeżdżającą W. Księżną)

(nagle zwraca się)

(spostrzega Krasińskiego)

(usiłuje sobie przypomnieć)

Prawda li to? – Jest prawda? – Tak. – Pardon. C’est vrai.

Lecz mnie uwierzyć trudno. – Tak już widzę. Chcę.

Ja was każę powiązać!

(wpatruje się w Krasińskiego)

Nie – to jest udanie.

Ja was każę powiązać!

 

KRASIŃSKI

(obojętnie)

Wiąż.

 

 

W. KSIĄŻĘ

O polski panie!

Wiązać was? – –

(wpatruje się w Krasińskiego)

Nie. Ja tak was ostawić nie mogę.

Wy buntowni. – Wy, jakoż nie? Tak wy Polacy.

I jakoż wy, wy polscy, wy byliby tacy,

żeby rzucić swą Sprawę – swoją Polskę rzucić

i stać po stronie Cara? – Wy potężni.

Jak ja patrzę się na was tak – że wy orężni,

tak ja blednę. – Wybaczcie, przyjacielu, bracie,

ale wy moje wrogi mnie – wy się nie znacie.

Tak wy zdrajcę!

 

KRASIŃSKI

(w gniewie)

Zamilcz! – –

(ochłonął)

(głosem stłumionym)

Wybacz, Książę.

Wasza Cesarska Mość w obłędzie gada

i nie zważa na cios, gdy ostre słowo pada,

słowo błędu.

 

W. KSIĄŻĘ

Ja jasno widzę. Ja upadłem.

Upadłem już. – Już w ogniach, hej, pobladłem.

Ja już skończyłem się. A teraz wy gwiazdami.

Tak na was czas – wy nie będziecie z nami.

Nie łudzę się. Nie, nie chcę. Zostaniem wrogowie.

Tak ja was upokorzyć chcę – wy, wy panowie!

Dlaczego jeszcze tu? – Tam miasto się gotuje.

Tam pożar wre. Powstanie? Szat. Wszyscy orężni.

Błyskawice wstrzymali w pędzie – i potężni!

A wy – czemu wy tu? – Tak ja się o was boję.

Wy trupy – – – jeśli ze mną związani w przymierze.

Wy nie wierzycie w Polskę – ? Co? – A ja w nią wierzę!

(wpatruje się w Krasińskiego).

 

KRASIŃSKI

Nie widzi Car, co polską wziął koronę,

że my tam trupów naszych ścielem mosty.

Nie widzi Wielki Książę brat, żeśmy wbrew woli

narodu, co nas wola tam – u jego boku

stanęli, jako mur, co brata chroni,

i dzisiaj, gdy nam Bóg na Wolność dzwoni,

my nie o sobie myślim w takiej chwili,

lecz by tej szczędzić krwi, co tam się leje,

gdyście jej tyle w kaźniach roztrwonili,

krwi naszej spodleni złodzieje.

Zginął Potocki, Blumer, Nowicki generał,

a przy Potockim byłem ja, kiedy umierał,

gdy śród poległych trupa wyszukano.

Zginął Trębicki, Siemiątkowski zginął.

Ja, Wielki Książę, jeżelim ocalał,

to nie na to, bym honor mój w podłości kalał,

by mię pod pręgierz bezwstydu stawiano.

Nie macie prawa pytać, Książę, w co ja wierzę.

Pewna, że mnie z podłością nie wiąże przymierze.

(oddaje szpadę).

 

W. KSIĄŻĘ

Zostaw ty to! – I waruj tu, jak pies, u moich nóg.

Cha cha! – Gdy polskie ozwało się serce,

tak ja pokażę wam, kto wasi zdzierce.

Sumienia obrachunek zrobię. Spłacę dług.

Tam, pod pokojami Belwederu, tam w lochu

człowiek jest, od lat kilku zamkniony.

Tak to perła. – Tak ty nie czujesz się zarumieniony

przede mną?!

Tak ty mówisz, że masz serce i czujesz?!

Ty spojrzyj jemu w twarz –

 

(nawołuje)

Hej! Straż!

 

KURUTA

(wbiega).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(szepce mu do ucha).

 

KURUTA

(staje zdumiały).

 

W. KSIĄŻĘ

(przynagla gestem).

 

 

KURUTA

(odchodzi).

 

 

W. KSIĄŻĘ

Skończył się Wielki Książę – 

(zrywa z piersi gwiazdę i ordery)

(depce nogami)

Precz, precz – depcę, gardzę

To nic – to wszystko dał mi Car. –

Nie chcę – nie.

(nasłuchuje)

Słyszycie – tam – ? Ta noc, jak wicher hula – dmie.

W noc taką skonał ojciec mój. – –

(nagle trwoży się)

Ja nie był jego kat!

(krzyczy)

(zasłaniając oczy)

to brat – to brat, to brat, to brat, to brat!!

 

KRASIŃSKI

(stoi nieporuszony)

(w głębi armaty przeciągane przejeżdżają)

(ku prawej stronie).

 

W. KSIĄŻĘ

(idzie ku generałowi Krasińskiemu)

(chwyta go za guz munduru na piersi)

(śmieje się)

(wskazuje w głąb).

 

KRASIŃSKI

(patrzy we wskazanym kierunku).

 

W. KSIĄŻĘ

Tak ja tu klejnot mam! – Ja ci pokażę.

Prometeusz wasz polski.

(wskazuje)

Ot, wiodą go straże.

 

 

WALERIAN ŁUKASIŃSKI

(ślepy)

(w łachmanach, w kajdanach na nogach i rękach)

(wchodzi)

(prowadzony przez straż).

 

 

STRAŻ

(wiąże Łukasińskiego do armaty)

(zdejmują mu kajdany z nóg).

(Słychać dzwony z Warszawy).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(idzie ku głębi)

(dosiada konia).

 

 

STRAŻ

(oddala się od Łukasińskiego).

 

 

ŁUKASIŃSKI

(poczuł ze straż już się odeń oddaliła).

 

 

 

I poczuł, ze chwila wolności nadeszła,

ta chwila, w której go wiodą;

choć skuty w kajdany,

do działa związany,

to jednak ci jego wrogowie

jak tchórze tej chwili

zadrżeli, zwątpili –

powietrze czuć swobodą.

 

I poczuł, że bracia

wzlecieli orłowie,

wzlecieli tam w Warszawie;

że dzwony, co biją,

wieść niosą gloryją,

że wstali bohaterowie.

 

“Wytrwania! Wytrwania,

o dajże im. Boże,

niech siły ich się nie zmamią.

Bądź srogie więzienie

wieczyste me łoże

i żywot jedyną męczarnią.

Niech wloką, niech wloką,

niech w lochy zakują,

niech sępy żreją me ciało,

by ino tym braciom,

co dzwonią w Warszawie,

zwycięstwo się walki dostato”.

 

I dłonie przed siebie wyciąga, i słucha,

wiew każdy powietrza czuje

i twarz mu się mieni,

w zachwycie jest ducha,

spełnione dzieło zgaduje.

 

Uklęka – łzy cieką,

pierś łkaniem się wstrząsa,

radością płonie oblicze

i szepce, a trudno mu słowa się wleką,

modlitwy łka tajemnicze:

 

“O, pójdziesz ty kiedyś,

mój duchu, na gody

za kaźń twą, żywota gorycze.

W tych dzwonach z Warszawy

do ciebie to gońce:….”

 

Witaj – Jutrzenko – swo-bo-dy – – 

za to-bą – zba-wie-nia – Słoń-ce.

 

(powstaje).

 

 

KRASIŃSKI

(przysłania twarz dłońmi).

 

 

W. KSIĄŻĘ

(rusza z miejsca).

(Rozpoczyna się pochód).