Wesele – Akt 2

Akt 2 

(Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna). 

 

SCENA 1. 

GOSPODYNI, ISIA. 

GOSPODYNI 

Trza rozbirać dzieci spać, 

już północno godzina. 

 

 

ISIA 

Mnie się nie chce spać, 

pokil bedom grać, 

a tamte dziecka śpiom, 

niech se lezom, tak jak som. 

 

 

GOSPODYNI 

Chodź tu zaraz. 

 

 

ISIA 

Matusiu, 

jesce ino w kółko raz; 

przyjrze im sie z komina. 

 

 

GOSPODYNI 

Nie bedzies kcieć jutro wstać; 

z łózka trzeba wyganiać, 

a do łózka trzeba gnać. 

 

 

ISIA 

Nie, nie póde, matusiu, 

zaroz bedom cepiny, 

muse widzieć cepiny, 

matusieńku, matusiu, 

ino dziś, ino dziś. 

GOSPODYNI 

Ocy ci sie przymykają, 

ślipki ci sie mruzom. 

 

 

ISIA 

Chciałabym być duzom: 

jak cepiny przypinają, 

jak druhny słuzom. 

GOSPODYNI 

A przynieś tu lampe haw, 

pozakołysz dziecko, 

dobrze mi sie spraw, 

to pódzies w kółecko. 

 

SCENA 2. 

GOSPODYNI, ISIA, KLIMINA. 

KLIMINA 

(w drugiej izbie) 

Juz cepiny, juz cepiny, 

podciez tam, podciez juz, 

na męzatki szyćkie mus. 

(Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami w rękach idą 

ku Weselu, gdzie się odbywają czepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama 

bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ 

bije na zegarze w izbie). 

 

SCENA 3. 

ISIA, CHOCHOŁ. 

CHOCHOŁ 

Kto mnie wołał 

czego chciał ? 

zebrałem się, 

w com ta miał: 

jestem, jestem 

na Wesele, 

przyjedzie tu 

gości wiele, 

żeby ino wicher wiał. 

 

 

II 

Co się w duszy komu gra, 

co kto w swoich widzi snach: 

czy to grzech, 

czy to śmiech, 

czy to kapcan, czy to pan, 

na Wesele przyjdzie w tan. 

 

 

ISIA 

Aj, aj, aj ? aj, aj, aj, 

a cóz to za śmieć?! 

 

 

CHOCHOŁ 

Tatusiowi powiadaj, 

że tu gości będzie miał, 

jako chciał, jako chciał. 

 

 

ISIA 

A ty mi się przepadaj, 

śmieciu jakiś, chochole, 

huś ha, na pole! 

 

 

CHOCHOŁ 

Tatusiowi powiadaj… 

 

 

ISIA 

Huś ha, na pole, 

głupi śmieciu, chochole! 

 

 

CHOCHOŁ 

Szepnij w ucho mamusie… 

 

 

ISIA 

Wynocha, paralusie! 

CHOCHOŁ 

Kto mnie wołał, 

czego chciał… 

 

 

ISIA 

A, słomiany nygusie, 

wynocha, paralusie! 

 

 

CHOCHOŁ 

Ubrałem się, w com ta miał, 

sam twój tatuś na mnie wdział, 

bo się bał, bo się bał, 

jak jesienny wicher dął, 

zaś bym zwiądł, róży krzak, 

a tak, tak, a tak, tak, 

skądże bym ja sam to wziął… 

 

 

ISIA 

Idź precz, idź precz, na pole, 

huś ha, hulaj, chochole! 

 

 

CHOCHOŁ 

Kto mnie wołał, 

czego chciał, 

. . . . . . . . . . . . . . . . 

SCENA 4. 

MARYSIA, WOJTEK. 

MARYSIA 

Odpocznijze haw, Wojtecku, 

bo i jo tańcem zmęcona. 

 

 

WOJTEK 

O mojaś ty, serce, zona, 

moja duszo, tak mi smutno 

o ciebie – idź ta ku muzyce, 

hulaj… 

 

 

MARYSIA 

Tak se ta znów nie zyce, 

żebym wystoć nie mogła 

przy tobie. 

 

 

WOJTEK 

Nagle mi się zawróciło w głowie, 

jakby twoje to wesele było, 

(nuci) 

“ale nie nase, Marysiu, 

ale nie nase…” 

 

 

MARYSIA 

Podź hań, przy dzieciach se siądź, 

pośpij, zaśpisz bolenie. 

 

 

WOJTEK 

W głowie mi sie zamrocyło, 

inom ku muzyce wszed, 

i tak mi sie uwidziło, 

że lazom koło nos cienie… 

 

 

MARYSIA 

Czarno figura po ścienie 

ze światła – o, patrzajże sie, 

widzis, jak po wszyćkim goni – ? 

 

 

WOJTEK 

(nuci) 

“Pilnuj, parobku, koni, 

pon ci dziewuche zgoni…” 

Przystaw gęby, żonisiu. 

 

 

MARYSIA 

Smęcisz czego – ? 

 

 

WOJTEK 

Marysiu! 

(Gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba 

pozostaje ciemna – tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga 

światła). 

 

 

 

SCENA 5. 

MARYSIA, WIDMO. 

WIDMO 

Miałem ci być poślubiony, 

moja ślubna ty. 

 

 

MARYSIA 

Bywałeś mój narzeczony, 

przyrzekałeś mi. 

 

 

WIDMO 

Byłaś dla mnie słońce złote, 

w moim domku zimno mnie. 

MARYSIA 

Mróz jakisi od wos wionie, 

zimnem ubiór dmie. 

 

 

WIDMO 

Ogniem, żarem lico płonie, 

zaś krew w tobie wre. 

 

 

MARYSIA 

Miałam ci być poślubiona 

i mój ślubny ty. 

 

 

WIDMO 

Maryś, Maryś, narzeczona, 

długie moje sny. 

 

 

MARYSIA 

Ka ty mieszkasz, kaś ty jest? 

Jechałeś do obcych miest, 

czekałam cie długo, długo 

i nie doczekałam sie. 

Kaś ty jest, kajś ty jest, 

gdzie ty mieszkasz, gdzie? 

 

 

WIDMO 

Goniłem do różnych miest, 

rozhulaniec, pędziwiatr, 

ażem gdziesi w ziemię wpad, 

gdzie mnie toczy gad. 

 

 

MARYSIA 

O mój Boze, Boze mój, 

to juz ciebie tocy gad. 

 

 

WIDMO 

Zwabiło mnie echo z Tatr, 

otom jest, otom jest, 

zwabiły mnie głosy z chat, 

do myśli mi przyszedł gest 

przypomnieć się z dawnych lat; 

domek mój, podobnoś grób, 

nie jestem wymagający, 

przeszedłem niejedną z prób, 

ale żebym ja był trup, 

nie wierz, Maryś, bo to kłam; 

żywie Duch, żywie Duch, 

wytężyłem cały słuch, 

zwabiły mnie głosy z chat. 

 

 

MARYSIA 

Ka twój grób, ka twój grób? 

Pono gdziesi za daleko, 

nie dobiegnie, nie doleci… 

(Ona przesłania oczy ręką, on zaś jej, nagły, dłoń odrywa). 

 

 

WIDMO 

Łzy mnie palą, łzy mnie pieką, 

licho bierz grób mój, 

otom jest, otom twój; 

czy pamiętasz jeszcze dzień; 

jak nas gruszy cienił cień, 

tu w tym sadzie, na zieleni, 

śród połednia, śród promieni, 

przy mnie stałaś: w dłoni dłoń – ? 

 

 

MARYSIA 

Dawno, dawno, tyle lat. 

 

 

WIDMO 

Skłońże ku mnie główkę, skłoń. 

 

 

MARYSIA 

Hańśmy stoli w dłoni dłoń – 

szedł od ciebie swat. 

 

 

WIDMO 

Dawno, dawno, tyle lat. 

 

 

MARYSIA 

Miałabym tylo wesele, 

co jak dziś, jak to dziś. 

 

 

WIDMO 

Potańcujmy raz dokoła, 

potem zaś znów mus mnie iść 

 

 

MARYSIA 

Som tu twoi przyjaciele, 

ostań chwile. 

 

 

WIDMO 

Raz dokoła, 

 

 

– – – – – – – – – – – – – 

 

 

potem to już mus mnie iść: 

mus mnie woła, mus mnie woła. 

 

 

MARYSIA 

Ano dziś nasze wesele; 

raz dokoła, raz dokoła. 

WIDMO 

Taki smutek idzie z czoła… 

 

 

MARYSIA 

Takie zimno wieje z ust… 

 

 

WIDMO 

Przytul mnie do twoich chust, 

przytul mnie do piersi, rąk… 

 

 

MARYSIA 

Nie chytaj sie moich wstąg, 

taki wieje trupi ciąg. 

 

 

WIDMO 

Kochaj…! 

 

 

MARYSIA 

Precz, nie sięgaj lic 

 

 

WIDMO 

Nie broń mi się – nic to, nic… 

 

 

MARYSIA 

Zimnem dołu wieje strój, 

ty nie mój, ty nie mój! 

 

 

WIDMO 

Mus mnie woła, mus mnie woła, 

raz dokoła… 

 

 

MARYSIA 

Stój, ach, stój! 

 

SCENA 6 

MARYSIA, WOJTEK. 

WOJTEK 

Maryś – jakoześ ty blado – ? 

 

 

MARYSIA 

To światła sie takie kładą 

po twarzy… 

 

 

WOJTEK 

Trzęsiesz się cała. 

 

 

MARYSIA 

Uchyliłam drzwi i stamtąd powiała 

jakaś zawieja – to nic – 

 

 

WOJTEK 

A to znów czerwoność do lic 

przyszła – 

 

 

MARYSIA 

Z twojego patrzenia; 

przytul mnie Wojtecku, do siebie, 

wole ciebie, wole ciebie. 

 

 

WOJTEK 

(nuci) 

“Pójdze, Maryś, po niewoli 

na mój jeden zagon roli”. 

 

SCENA 7. 

STAŃCZYK, DZIENNIKARZ. 

STAŃCZYK 

(idąc) 

Ktoś się za mną włóczy wciąż. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Ktoś przede mną ciągle stąpa. 

 

 

STAŃCZYK 

(już był usiadł) 

Domek mały, chata skąpa: 

Polska, swoi, własne łzy, 

własne trwogi, zbrodnie, sny, 

własne brudy, podłość, kłam; 

znam, zanadto dobrze znam. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Zacz kto – ? 

 

 

STAŃCZYK 

Błazen. 

 

 

DZIENNIKARZ 

(poznając) 

Wielki mąż! 

 

 

STAŃCZYK 

Wielki, bo w błazeńskiej szacie; 

wielki, bo wam z oczu zszedł, 

błaznów coraz więcej macie, 

nieomal błazeńskie wiece; 

Salve, bracie! 

 

 

DZIENNIKARZ 

Ojcze, Salve! 

Szereg dobrych błaznów zrzedł, 

przywdziewamy szarą barwę; 

koncept narodowy gaśnie; 

gasną coraz te pochodnie, 

które do hajduków ręku 

przywiązane żarem płoną. 

Skapały, zżarły się świece, 

a że do rąk przytroczone, 

więc jeszcze palą się ręce, 

w tę samą zaklęte stronę. – 

Trzeba by do służby narodu 

błaznów całego zastępu; 

palą się hajduki w męce, 

z własnego bolu się śmieją; 

gasną świece narodowe, 

okropne rzeczy się dzieją, 

śmiechem i szyderstwem biegu 

obudzić, ośmielić zdolne 

serce spodlone, niewolne, 

które naszą krew zaprawia. 

 

 

STAŃCZYK 

A wolicie spać – 

 

 

DZIENNIKARZ 

To jedno! 

Usypiam duszę mą biedną 

i usypiam brata mego; 

wszystko jedno, wszystko jedno, 

tyle złego, co dobrego, 

okropne rzeczy się dzieją. 

Patrzeć na przebiegi zdarzeń – 

dalekie, dalekie od marzeń, 

tak odległe od wszystkiego, 

co było wielkie w kraju; 

że wszystko, co było, przepadło, 

bezpowrotnie w mroku zbladło: 

to bajki o trzecim Maju! 

Matkę do trumny się kładło, 

siostry i rodzinę całą; 

ksiądz pokropił i poświęcił, 

grabarze gruz przywalili; 

epigonów co zostało, 

na stypie się weselili 

wesołością, co przeklina; 

w pijaństwie duszę zabili, 

a nie mogli zabić serca. 

Zostało serce, co woła, 

spłakane u bram kościoła, 

skrwawione u wrót świątyni 

i jeszcze w męce okrutnej, 

w czułej litości rozrzutnej 

samo siebie wini. 

 

 

STAŃCZYK 

Asan jako spowiedź czyni, 

spowiedź, widzę, cudzych grzechów; 

Acan się zalewa łzami, 

duszę krwawi, serce krwawi; 

ale znać z Acana mowy, 

że jest – tak – przeciętnie zdrowy; 

jutro humor się naprawi. – 

Gotów mi płakać najrzewniej, 

rozczulać się cudzych grzechów, 

u bliskiego widzieć tramy, 

zbrodnie, brudy, grzechy, plamy 

i za swojego bliskiego 

uczynić publiczną spowiedź. – 

A! doprawdy! warte śmiechów – 

może jeszcze rozgrzeszenie 

wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni – ? 

 

 

DZIENNIKARZ 

Wina ojca idzie w syna; 

niegodnych synowie niegodni; 

ten przeklina, ów przeklina – 

ród pamięta, brat pamięta, 

kto te pozakładał pęta 

i że ręka, co przeklęta, 

była swoja. – Rozbrat wieczny 

duszy z ciałem, ciała z duszą; 

w nim się słabi kruszą – 

miecz do walki obosieczny – 

myśmy słabi. – Wielkość gniecie, 

przekleństwo nosi na grzbiecie: 

zbrodnie nosi, czarne kiry, 

szatę krwawą Dejaniry; 

Wielkość: Zbrodnia; Małość: podła – 

Jakaż nasza dzisiaj Wola?! 

Czarodziejska dłoń ogrodła 

nasze pola. 

 

 

STAŃCZYK 

Łzy ze źródła! 

Tyle żalów o nieswoje!? 

A cóż tobie niepokoje 

tych, co w grobach leżą? 

Myślisz – że się trupy odświeżą 

strojem i nową odzieżą – 

a ty z trupami pod rękę 

będziesz szedł na Ucztę-mękę 

i jako potrawy żuł, 

czym się tylko kiejś kto truł; 

wsączał w siebie i pił, 

czym tylko kto gdzie gnił; 

czy to ma być twoja krew?! 

 

 

DZIENNIKARZ 

Moja krew, moja krew – 

czy ja wiem – okrzyk mew, 

gdy gonią ponad skały, 

okrzyk mew osmętniały, 

żałośliwy, straszny, 

gdy od brzegu odbiegły daleko. 

Morze ciche, strop się chmurzy, 

ale burza i orkan daleko 

Tylko głuchość i pustka bezmierna – 

a tu skrzydła rozchwiane do lotu, 

nie pragną, nie pragną powrotu 

i wiedzą, że tam, gdzie dążą, 

wylądu szukać daremno; 

przekleństwu swojemu wierne, 

lecą – i nie śmieją ustać, 

aż krew do ust pocznie chlustać 

ze znużenia – wtedy padną, 

łzą nie pożegnane żadną, 

bo śmierć ulga, ulga zgon. 

 

 

STAŃCZYK 

Zaśpiewałeś kruczy ton; 

tobież tylko dzwoni w głuszy 

pogrzebowych jęków dzwon? 

 

 

– – – – – – – – – – – – – – – 

 

 

A słyszałżeś kiedy, z wieży 

jak dźwięczy i śpiewa On? 

 

 

DZIENNIKARZ 

Zygmunt, Zygmunt… 

 

 

STAŃCZYK 

Dzwon królewski: – 

Siedziałem u królewskich stóp, 

królewski za mną dwór: 

synaczek i kilka cór, 

Włoszka – a wielki chór 

kleru zawodził hymny; – 

a dzwon wschodził. 

Patrzali wszyscy w górę, 

a dzwon wschodził – 

zawisnął u szczytów 

i z wyżyn się rozdzwonił: 

głos leciał, polatał, 

kołysał się górnie, 

wysoko, podchmurnie – 

a tłum się wielki pokłonił. 

Pojrzałem na króla, 

a król się zapłonił… 

Dzwon dzwonił 

 

 

– – – – – – – – – – – – 

 

 

DZIENNIKARZ 

A toć on nam tętni dziś, 

jak grzebiemy, kto nam drogi; 

zwołuje nas, każąc iść 

posłuchać kościelnych szumów, 

w wielkim zamęcie rozumów, 

w wielkim modlitew rozjęku, 

On pan, ten dzwon królewski, 

nie ustający w brzęku, 

o pękniętym sercu: 

nasz ton. – Nad przepaścią stoję 

i nie znam, gdzie drogi moje. 

 

 

STAŃCZYK 

Byś serce moje rozkroił, 

nic w nim nie najdziesz inszego, 

jako te niepokoje: 

sromota, sromota, wstyd, 

palący wstyd; 

jakoweś Fata nas pędzą 

w przepaść – 

 

 

DZIENNIKARZ 

Ty Wid! 

 

 

STAŃCZYK 

Ja Wstyd!! 

Piekło wiem gorsze niż Dante, 

piekło żywe. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Żyję w Piekle!, 

 

 

STAŃCZYK 

Społem w przepaść! 

DZIENNIKARZ 

Społeczeństwo! 

Oto tortury najsroższe, 

śmiech, błazeństwo – 

to my duchy najuboższe.? 

“Społem” to jest malowanka, 

“społem” to duma panka, 

“społem” to jest chłopskie “w pysk”,” 

“społem” to papuzia kochanka, 

próżność, nadczłowieczeństwo _ 

i przy tym to maleństwo: 

serce pęknione, co krwawi. 

 

 

STAŃCZYK 

Asan prawi – 

jako najwalniejsi gębacze, 

odrośl od tych samych pni 

z moich dni. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Wolałbym już stokroć razy 

policzone dni 

niż ten bieg, bieg. pęd, gonitwa 

ku przepaści, otchłani, zawrotom: 

Ach, kresu, ach, kresu lotom 

Stacza się sercowa bitwa, 

opadam coraz na głazy, 

mrze na ustach modlitwa, 

ach, kresu, ach, kresu lotom! – 

Niechby się raz wszystko spali, 

zetrze się, na proch się zsypie, 

jak kolumny, na gruz się rozwali, 

byśmy padli potruci 

jadami w pogrzebowej stypie; 

niechajby się raz wszystko spali, 

i te nasze polskie posty 

dusz do polskich świętych, 

i te nasze tęczowe mosty 

czułości nad pustką rozpiętych, 

malowanki Częstochowskie 

w koronach – i wszystkie Wiary! – 

Nieszczęścia wołam!! 

 

 

STAŃCZYK 

Puszczyku… 

 

 

DZIENNIKARZ 

Może by Nieszczęście nareście 

dobyło nam z piersi krzyku, 

krzyku, co by był nasz, 

z tego pokolenia. – 

Ach, Sumienia, Sumienia! 

Już było tych prawd bez liku 

dla nas – Prawdy czy Fraszki -?, 

Stoimy u polskich granic, 

a mamy obecność za nic, 

od talentów zawisłe igraszki. 

 

 

STAŃCZYK 

Puszczyku! 

Zgrałeś się przy zielonym stoliku 

czy z kobietami w gorączce 

opętałeś duszę mdłością 

i w tej momentu palączce 

oślep gnasz we własne próchno. 

A gdy na nie wichry dmuchną, 

rozleci się zgasłe próchno, 

zamurują się otchłanie 

i krzyk, i jęk, i wołanie 

zda ci się błazeństwem duszy, 

które nikogo nie skruszy, 

które zeżre siebie samo, 

a trzewia mu gniciem cuchną. – 

Znam ja, co jest serce targać 

gwoźdźmi, co się w serce wbiły, 

biczem własne smagać ciało, 

plwać na zbrodnie, lżyć złej woli, 

ale Świętości nie szargać, 

bo trza, żeby święte były, 

ale Świętości nie szargać: 

to boli. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Tragediante… 

 

 

STAŃCZYK 

Commediante, 

dla ciebie błazeńska laska. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Piastujesz ją, piastun stary; 

znasz tylko: status quo ante; 

błazeństwo z tobą się zrosło. 

 

 

STAŃCZYK 

Oto naści twoje wiosło: 

błądzący w odmętów powodzi, 

masz tu kaduceus polski, 

mąć nim wodę, mąć. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Fatum nas w obłędy wodzi: 

u rozstajnych dróg zły Duch! 

Tu moje rozstajne drogi; 

ty mój Duch-zły – demon, Szatan; 

błazeństwem ja z tobą zbratan, 

byłem ci duszą poswatan, 

nim dusza stała się trup; – 

a teraz mi pachnie grób, 

czuję trąd. 

 

 

STAŃCZYK 

Naści; rządź! 

Masz tu kaduceus polski, 

mąć nim wodę, mąć. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Nie chcę żadnych więcej prób. 

Serce miałem kiedyś młode, 

porwałeś mi serce młode, 

wlałeś jad goryczny w krew. 

Nie widzę, nie widzę dróg, 

zaćmił mi się Bóg… 

 

 

STAŃCZYK 

Fata pędzą, pędzą Fata ? 

Wielkość ? Nicość ? pusty dzwon, 

serce strute ? 

uderzyłeś błazna ton: 

moją nutę. 

Kłam sercu, nikt nie zrozumie, 

hasaj w tłumie! 

Masz tu kaduceus, chwyć! 

Rządź! 

Mąć nim wodę, mąć! 

Na Wesele! Na Wesele! 

Idź! 

Mąć tę narodową kadź, 

serce truj, głowę trać! 

Na Wesele! Na Wesele! 

Staj na czele!!! 

 

SCENA 8. 

DZIENNIKARZ, POETA. 

DZIENNIKARZ 

Może z mętów się dobędzie człowieka; 

może minie palączka i głód; 

ot, kaleka ja, ot, ja kaleka: 

każdy dzień piekielny trud. 

Młodości – wyrwi mię z cieśni, 

oplatają mnie grzyby i pleśni; 

o Młodości, jakożeś daleko, 

a to jeszcze wczora, prawie wczora… 

 

 

POETA 

Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił, 

czy cię jakie przemieniły cuda? 

 

 

DZIENNIKARZ 

A przeszedł tu koło mnie cień, 

cień goryczy pełen wielkoluda 

i ostawił mi laseczkę kaduczą. 

 

 

POETA 

Nie przeczę, że rozmyślania uczą, 

ale cóż tak sobie żalisz serce? 

 

 

DZIENNIKARZ 

Och, w okropnej jestem poniewierce; 

po torturach mię duchowych włóczą, 

więżą mnie konwenansowe szpangi: 

oto droga utarta do rangi, 

a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam 

na to wszystko, ze serca szczerego – 

i nie zdołam rozerwać obroży, 

a wstrętów coraz się mnoży 

i cokolwiek słyszę, to mnie draźni. 

Przyjaźń farsą, Litość: kłam, 

a słyszę, że gadają o przyjaźni. 

Miłość farsą – 

słyszę wkoło półszepty miłości. 

Kłamstwo Szczerość, a widzę tu gości 

i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze, 

i po ścianach złożone pałasze, 

obrazeczki, sceny narodowe. 

To mnie draźni i męczy, i boli: 

Czy my mamy prawo do czego?!! 

Czy my mamy jakie prawo żyć…? 

My, motyle i świerszcze w niewoli, 

puchnąć poczniemy i tyć 

z trucizny, którą nas leczą. 

I tę naszą dolę kaleczą 

widzieć i trupem gnić… 

 

 

POETA 

Rozżaliłeś się, działa muzyka, 

to się koło widzeń zamyka 

i działa na nerwy. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Na nerwy !? 

Na nerwy działa te, na te sieci, 

które mają duszę w uwięzi, 

że gdy tak mi grają bez przerwy, 

zdało mi się, że moja dusza 

ze mnie wyszła i koło mnie świeci. 

 

 

POETA 

Zdawało ci się – sam mówisz przez to, 

że o jedno złudzenie więcej. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Poezjo! – tyś to jest spokojną sjestą; 

chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić, 

byle słówka nie wyrzec goręcej. 

Ach, nie ukrywaj – nie udawaj, 

ty sameś w ogniu – to maska 

ten pozorny spokój – to kłam. 

A! ta muzyka tak brzęczy, 

jak z ula dzwonienie pszczół – 

a my jak szerszenie: 

to mi się rzuca do garła 

ta duża wesołość narodowa, 

to mi się rozszerza głowa 

szumem, gwarnością, zawrotem 

i nawet mi jest wstrętny ból. 

 

 

POETA 

Daj rękę. 

 

 

DZIENNIKARZ 

Ech, daj mi pokój – 

wyjdę za próg – jak wieje od pól… 

Powietrza, powietrza!… 

 

 

POETA 

Daj dłoń… 

 

 

DZIENNIKARZ 

Daj mi spokój! 

 

SCENA 9. 

POETA, RYCERZ. 

POETA 

Otwarła się toń! 

Upomina się o swoje Umarła. 

Szumem, gwarnością, zawrotem 

idzie ku nam z powrotem; 

jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła, 

oto, słyszę, woła: 

 

 

RYCERZ 

Daj dłoń!! 

 

 

POETA 

Puszczaj! 

 

 

RYCERZ 

Ty mój! 

 

 

POETA 

Puszczaj! 

 

 

RYCERZ 

Ty mój!! 

 

 

POETA 

Żelazem owita ręka, 

żelazem zakryta skroń. 

 

 

RYCERZ 

Zbieraj się, skrzydlaty ptaku, 

nędzarzu, na koń, na koń, 

przepadnie przekleństwo, męka! 

 

 

POETA 

Co mówisz, okropne widziadło, 

na koń? – gdzie – ? jak? 

Żelazna twoja dzwoni szczęka, 

żelazna więzi mnie ręka. 

 

 

RYCERZ 

Na koń, zbudź się, ty żak, 

ty lecieć masz jak ptak! 

Bioręć w pętle. 

 

 

POETA 

Na arkan mnie wiąże. 

 

 

RYCERZ 

Poznasz, ktom jest, gdy zaciążę – 

ty więzień mój, mnie służ; 

biorę przemocą. Ja Moc: 

za mną, przede mną 

ognia kurz; 

po drogach, po których lecę, 

drzewa się palą jak świece, 

ciskają się błyskawice, 

jak lecę, Duch: 

wytężaj, wytężaj słuch! 

 

 

POETA 

Puszczaj, przepadaj w Noc – 

o, ręce, ręce martwieją… 

 

 

RYCERZ 

Ty mój! 

 

 

POETA 

Precz. – 

 

 

RYCERZ 

Słysz grom… 

 

 

POETA 

Zatrząsnął się cały dom… 

 

 

RYCERZ 

A czy wiesz, czym ty masz być, 

o czym tobie marzyć, śnić – 

 

 

POETA 

Sen, marzenie, mara, wid. 

 

 

RYCERZ 

Jutro dzień, przede dniem świt! 

Wiesz ty, czym ty mogłeś być – 

 

 

POETA 

Słowo, Widmo gończe! 

 

 

RYCERZ 

Zwiastun! 

 

 

POETA 

Głos jak marzeń moich piastun; 

Rycerz, Widmo, urojenie 

przyoblekło szatę żywą. 

 

 

RYCERZ 

Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo! 

Wracam do dom w noc szczęśliwą, 

w noc ponurych wichrów łkań. 

Niosę dań, orężną dań. 

 

 

POETA 

Wracasz do dom ze snów, z dali… 

 

 

RYCERZ 

Z dali, hen z zaświatów, z prochów.- 

Przeszedłem ogień, co pali, 

przeszedłem zapady lochów. 

Ścigam, gonię, moc roztrwonię. 

Niosę dań, orężną dań. 

 

 

POETA 

W noc ponurych wichrów łkań 

wstajesz z lochów, z prochów, skał… 

 

 

RYCERZ 

Na głos mój ty będziesz drżał: 

Grunwald, miecze, król Jagiełło! 

Hajno się po zbrojach cięło, 

a wichr wył i dął, i wiał; 

stosy trupów, stosy ciał, 

a krew rzeką płynie, rzeką! 

Tam to jest!! Olbrzymów dzieło; 

Witołd, Zawisza, Jagiełło, 

tam to jest!! – Z pobojowiska 

zbroica się w skibach przebłyska, 

żelezce, połamane groty, 

drzewce powbijane do ciał, 

z trupów zapora, z trupów wał, 

rycerski zgotowiony stos: 

Ofiarnica – 

tam leć – tam chodź, tam leć!!! 

brać z tej zbrojowni zbroje, 

kopije, miecz i szczyt 

i stać tam wśród krwi, 

aż na ogromny głos 

bladością się powlecze świt, 

a ciała wstaną, 

a zbroje wzejdą 

i pochwycą kopije, i przejdą!!! 

Spiesz, tam leżą stosy ciał; 

przeparłem trumniska wieko, 

czas, bym wstał, czas, bym wstał. 

 

 

POETA 

Łzy mnie pieką, łzy mnie pieką, 

czymże bym ja tam być miał. 

 

 

RYCERZ 

Niosę dań, orężny szał. 

 

 

POETA 

Dech twój zimny, dech grobowy… 

 

 

RYCERZ 

Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz, 

ślubuj duszę, duszę dasz. 

 

 

POETA 

Za przyłbicą pustość, proch; 

w oczach twoich czarny loch, 

za przyłbicą Noc; 

zbroja głuchym jękiem brzękła. 

 

 

RYCERZ 

Miecz, miecz, siła nieulękła; 

patrzaj w twarz, patrzaj w twarz; 

ty mnie znasz. 

 

 

POETA 

Ktoś jest? 

 

 

RYCERZ 

Moc. 

 

 

POETA 

– Przyłbicę wznieś! 

 

 

RYCERZ 

Rękę daj. 

 

 

POETA 

Duszę weź. 

 

 

RYCERZ 

Patrz!! 

 

 

POETA 

Śmierć – Noc! 

 

SCENA 10. 

POETA, PAN MŁODY. 

POETA 

Potęga, wieczysta Potęga, 

Moc nieprzeparta! 

 

 

PAN MŁODY 

O czym mówisz – ? 

 

 

POETA 

Niedołęga 

byłem – a dzieła to mitręga 

próżna – mgła nic niewarta. 

Teraz naraz się koło mnie zapaliło 

i gorę – i piersi się palą; 

zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą, 

jak skały sie padają 

i w otchłań z łoskotem się walą. 

 

 

PAN MŁODY 

Będziesz sonet pisać czy oktawę? 

 

 

POETA 

Nie – przewiduję inszą zabawę; 

poczułem na szyi arkan – 

Polska to jest wielka rzecz: 

podłość odrzucić precz, 

wypisać świętą sprawę 

na tarczy, jako ideę, godło 

i orle skrzydła przyprawić, 

husarskie skrzydlate szelki 

założyć, 

a już wstanie któryś wielki, 

już wstanie jakiś polski święty. 

 

 

PAN MŁODY 

Zajmujące. 

 

 

POETA 

Ty tematem zajęty. 

 

 

PAN MŁODY 

Myślałżeś ty co więcej 

niż poemat? 

 

 

POETA 

Może ja to myślę goręcej 

i w tej chwili to jeszcze się pali – 

jeszcze – a jutro się zawali 

w gruz ten pożarny gmach. 

A! chciałbym wstąpić w to Piekło. 

Ach! 

 

 

PAN MŁODY 

Rozpalony. 

 

 

POETA 

Piekło żywe 

w tej chacie, w zaklętym dworze: 

Piekło gorze! 

 

 

PAN MŁODY 

A to coże?! 

 

SCENA 11. 

PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR. 

 

CHÓR 

Hej, panie, panie Branecki, 

nie żałuj grosika, nie żałuj, 

pocałuj się z nami, pocałuj, 

nie żałuj dukacika, nie żałuj, 

dajże go nam z tej kieski! 

HETMAN 

Ha, szatańce, sztab moskieski, 

znajcie pana, bierzcie złoto, 

nie stoję ja pan o złoto; 

piekielna mnie dziś gospoda: 

hulaj dusza, z wami zgoda. 

CHÓR 

Hulaj dusza, z nami w zgodzie, 

potańcujemy w gospodzie; 

pocałuj się z nami, pocałuj, 

nie żałujta, hetmanie, kieski, 

braliśta pieniążek moskieski, 

hej, hetmanie, hetmanie Branecki! 

HETMAN 

Bierzcie złoto, pali złoto. 

CHÓR 

Pali pieniążek moskieski? 

HETMAN 

Piekielna mnie dziś gospoda: 

diabły moją piją krew; 

szarpają mi pierś, plecyska, 

psy zjawiska, łby ogniska; 

szarpają, sięgają trzew! 

PAN MŁODY 

Wojewoda! Wojewoda! 

HETMAN 

Puszczajcie, litości! 

PAN MŁODY 

Jezu! 

SCENA 12. 

PAN MŁODY, HETMAN. 

HETMAN 

Ha, przepadli kędyś diabli, 

ktoś się doli ulitował; 

rana jeno straszna boli – 

puste żale, mnie nie szkoda, 

bo ja pan, piekielny pan, 

drwię z serdecznych ran. 

Setkę lat przez puszczę gnam, 

przez bór gonię, gęsty las, 

przez ugory, łąki, błoń – 

upałami bije skroń, 

młotami serce wali, 

ogień wnętrzności pali – 

Każ muzyce dla mnie grać, 

mnie na Piekło stać. 

Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku, 

a jak kto po cichuteńku 

powie “Jezus” – ja wolny na chwilę, 

powietrzem się zasilę: 

odetchnąłem piersią całą; 

bierz ty, ile złota zostało, 

patrz, oto niecki, 

diabli mi to kazali nieść; 

co noc tak świeżych nasypią, 

a sztabowi, czerńcy przeklęci, 

krzyczą za mną: panie Branecki, 

nie żałuj; – krew moją chlipią – 

Masz! 

 

 

PAN MŁODY 

Hetmaniłeś ty, hetmanie, 

chocia byłeś łotr, 

i sam król był tobie kmotr; 

przewodziłeś, przewodziłeś, 

a my dzisiaj w psiej niewoli: 

nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz; 

duszę ziębi mróz; 

ciebie ogień, ogień pali – 

przecz już nic nas nie ocali, 

ani król, ani ból, 

ani żale, ni płakanie, 

hej, hetmanie, hej hetmanie – 

dzisiaj to mój dzień miłości… 

HETMAN 

Czepiłeś się chamskiej dziewki?! 

Polska to wszystko hołota, 

tylko im złota; 

trza było do bękartów Carycy 

iść smalić cholewki: 

byłać ta we mnie cnota. 

Asan mi tu Polski nie żałuj, 

jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj, 

jesteś wolny! 

 

PAN MŁODY 

Bierz cię diabli. 

HETMAN 

Gębuj, widzęś nie przy szabli. 

 

 

SCENA 13. 

PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR. 

HETMAN 

Ścigają psy, kąsają psy. 

CHÓR 

Przeklęty ty, przeklęty ty. 

HETMAN 

Sursum corda, serce żreją – 

serce mi wyjmują z trzew. 

CHÓR 

Zaprzedałeś kraj, ty lew; 

złotem pysk ci zaleją! 

Złoty pan, weselny pan, 

pójdźże w tan, pójdźże w tan! 

HETMAN 

Złoto pali, złoto war; 

sursum corda, wiwat Car! 

CHÓR 

Lejcie mu do pyska żar, 

sięgajcie mu dłońmi trzew. 

HETMAN 

Piją krew, żłopają krew, 

cielsko drą po kawale! 

CHÓR 

Złoty pan, weselny pan, 

pójdźże w tan, dalej w tan: 

na Weselu hula Śmierć, 

garniec pereł, złota ćwierć, 

zaprzedałeś Czortu kraj. 

HETMAN 

Żłopią krew Czarty Moskale, 

sursum corda, wiwat Car! 

CHÓR 

Huś ha, huś – haj go, haj! 

Pójdźże w tan, dalej w tan! 

Złoty pan! weselny pan! 

 

 

SCENA 14. 

PAN MŁODY, DZIAD. 

PAN MŁODY 

Tyle się przewlekło mar 

z okropnym śmiechem Piekła… 

DZIAD 

Cóż wam to? cóż wam to? 

Czy was panna młoda urzekła? 

PAN MŁODY 

Oj, tu Diabły, ze samego Piekła, 

włóczyły przede mną człowieka, 

ach, powietrza, tchu… 

DZIAD 

Cóż pon ucieka? 

 

 

 

SCENA 15. 

DZIAD, UPIÓR. 

DZIAD 

(za Panem Młodym) 

Miałem rzec, cosi miałem rzec: 

Szczęść Boże przy weselu. 

UPIÓR 

Przyjacielu, przyjacielu… 

DZIAD 

Kto! ty we krwi! precz, piekielny! 

UPIÓR 

Ja weselny, ja weselny, 

dajcie, bracie, kubeł wody: 

ręce myć, gębe myć, 

chce mi się tu na Weselu 

żyć, hulać, pić. 

DZIAD 

Precz, przeklęty, precz, przeklęty. 

UPIÓR 

Dajcie, bracie, kubeł wody: 

gębe myć, ręce myć… 

DZIAD 

Krew na sukniach, krew na włosach… 

UPIÓR 

Nie pyskuj, nie powtarzaj. – 

Już, już wiedzą o tym w niebiosach. 

(nuci) 

“A stało się to w Zapusty”. 

DZIAD 

Precz, przeklęty, precz, przeklęty. 

UPIÓR 

Jeno ty nie przeklinaj usty, 

boś brat – drżyj! ja Szela! 

Przyszedłem tu do Wesela, 

bo byłem ich ojcom kat, 

a dzisiaj ja jestem swat! 

Umyje się, wystroje się. 

Dajcie, bracie, kubeł wody: 

ręce myć, gębe myć, 

suknie prać – nie będzie znać; 

chce mi się tu na Weselu 

żyć, hulać, pić – ? 

jeno ta plama na czole… 

DZIAD 

Cholera! 

UPIÓR 

Zaraza, grób. 

DZIAD 

Precz, precz, ty trup! 

UPIÓR 

Widzisz, w orderach chodzę. 

DZIAD 

O! plamy na podłodze od nóg. 

UPIÓR 

To krew, obmyję próg, 

dajcie ino, bracie, wody, 

kubeł wody – gębe myć, 

suknie prać – nie bedzie znać. 

DZAD 

Przeklęty! Maryjo, strać! 

UPIÓR 

Gadu, gadu, stary dziadu, 

trza się do roboty brać; 

kubeł wody, gębe myć, 

nie bede próżno stać, 

na Wesele, na Wesele, 

podź tańcować, bośma brać 

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

SCENA 16. 

KASPER, KASIA, JASIEK. 

JASIEK 

Kasiu – 

KASPER 

Kasiu – 

KASIA 

Cóz ta, Jasiu? 

JASIEK 

Bo to widzis, Kasiu, że to – 

tak mnie ciągnie bez pół. 

KASPER 

Pódź, Kasicko, ku mnie, cosi 

mom ci sepnonć. 

KASIA 

Co, że co – ? 

KASPER 

Radź, co z nami – ? 

KASIA 

Kiej na ogrodzie rosi. 

KASPER 

Kiejbyśmy byli sami!… 

JASIEK 

Kasper – idze pod stodołę. 

KASIA 

Po co? – Idze ty. 

KASPER 

Wis, bracie, 

idź ty pirwy – namość słome. 

KASIA 

Przyjdziewa. 

JASIEK 

Cóz sie trzymacie, 

lgnies do niego – ? 

KASPER 

To sie zeń. 

JASIEK 

Do zeniacki pirsy leń, 

a wpół chyci, zwyobraco. 

KASPER 

Jest ta Kasie chycić za co. 

JASIEK 

Juz bym do wos nic nie cuł – 

ino ciągnie mnie bez pół. 

KASIA 

Przynieś wódki. 

KASPER 

Naści grosz. 

JASIEK 

Zaros, juści racje mos, 

lece! 

 

 

SCENA 17. 

KASPER, KASIA. 

KASIA 

Powiedziałam tak na hece. 

KASPER 

Kasiu, dyć to k’sobie miło 

byśwa poszli spolnie ka. 

KASIA 

Na ogrodzie sie zrosiło – 

jak kces gęby, na – 

KASPFR 

Ino by najmilej było 

k’sobie, Kasiu, byle ka. 

KASIA 

Juści, miło, Kaspruś – co? 

k’sobie ? 

KASPER 

Ano – 

KASIA 

Juści… 

KASPER 

Zaś. 

KASIA 

Spełzła mi się wstązka kaś – 

KASPER 

Wstązka od gorseta? 

KASIA 

Nie ta, 

przewiązka spodnicki. 

 

 

KASPER 

Kabyśwa pośli, Kasicko, 

mojeś ty palące policko. 

(nuci) 

“Ino mi się nie broń dziś, 

jutro mozes sobie iść”. 

SCENA 18. 

KASPER, KASIA, NOS. 

NOS 

(z flaszką i kieliszkiem) 

W twoje ręce. 

KASPER 

Podziękować. 

NOS 

A dej Kasię pocałować. 

KASPER 

W twoje ręce! 

KASIA 

Podziękować! 

NOS 

A teraz pocałuj z woli. 

KASIA 

Ej ta, cóz to ? 

NOS 

Nie zaboli ? 

Kasiu, dziwcze, co za dąs, 

i on, i ja gołowąs; 

chcesz go, to ci go nie bronię; 

niedobrze ci w tej koronie. 

KASIA 

Pódzies pon, patrzcie go, 

ledwo przysed, juz by kcioł. 

NOS 

Adie, druhna, jak nie, to nie. 

KASPER 

Cało flaszke bestia schloł. 

 

 

SCENA 19. 

PANNA MŁODA, PAN MŁODY. 

PANNA MŁODA 

Och, mójeśty, juz nie mogç tańcować, 

a tańce, nie chciałabym żałować 

jutro, że dzisiaj nie dosyć, 

jak dzisiaj, że nie dość wczora, 

ażem osłabła, aż prawie chora, 

ino, że mi nie trza doktora, 

ino tańca – 

PAN MŁODY 

Jak paciorki różańca, 

taniec jeden, jak drugi 

jednaki, 

a łańcuch taneczny długi, 

do rana, a od rana do nocy 

PANNA MŁODA 

Pokiel starcy piecywa i kołocy, 

hulać, hulać w kółecko, tańcować… 

PAN MŁODY 

A pocałuj, bo będziesz żałować. 

PANNA MŁODA 

Tak ci mnie to granie tkliwi – 

PAN MŁODY 

Poczekaj, będziemy szczęśliwi – 

PANNA MŁODA 

Mój ty Boże – ! 

PAN MŁODY 

W jakim dworze; 

postawimy se dwór modrzewiowy, 

brzózek przed oknami posadzę. 

PANNA MŁODA 

Brzoza straśnie sybko pusco, 

het ściany we trzy roki ocieni. 

PAN MŁODY 

Będziemy se siedzieć w zieleni, 

będziemy se siedzieć w maju, 

we kwitnącym sadzie. 

PANNA MŁODA 

W paradzie. 

PAN MŁODY 

(nuci) 

“A jak będzie słońce i pogoda, 

słońce i pogoda…” 

PANNA MŁODA 

(nuci) 

“Pójdziemy se razem do ogroda – 

bedziemy se fijołecki smykać…” 

 

 

SCENA 20. 

DZIENNIKARZ, ZOSIA. 

ZOSIA 

Ach! 

DZIENNIKARZ 

Aa ! – 

ZOSIA 

Bardzo ciemno. 

DZIENNIKARZ 

Nie widno. 

ZOSIA 

Zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko… 

DZIENNIKARZ 

I cóż? chłopy pani nie brzydną? 

ZOSIA 

Nie wiem – nie; – patrzę na ludzi 

jak na przeróżnych ludzi. 

DZIENNIKARZ 

A tak się serduszko budzi. 

ZOSIA 

Patrzę i usypiam serce; 

to ładne – to bardzo górne, 

ale z tego co? – ja czuję, 

muru głową nie przewiercę, 

a jak widzę w lichej poniewierce 

rzeczy górne i piękne, i czułe, 

to mnie boli. 

DZIENNIKARZ 

A ten ból przechodzi. 

ZOSIA 

A pan ma swoją bibułę, 

żeby ból każdy przeszedł. 

DZIENNIKARZ 

Epidemia. 

ZOSIA 

Pan nie wierzy, co nie przewidziane? 

A wie pan, ojczyzna to chemia; 

serce, jak się czego uczepi, 

to dynamit. 

DZIENNIKARZ 

Coraz lepiéj, 

jeszcze jeden taniec w kółko, 

a edukacja skończona. 

ZOSIA 

Nie byłabym ja chłopu żona; 

nikt mnie w śluby nie poprosi – 

ale myślę, panie redaktorze, 

że tam w tej wiejskiej komorze, 

w półblasku kuchennej lampy, 

że tam mój taniec coś znaczy. 

DZENNIKARZ 

Gdy sama to pani uznać raczy… – 

ZOSIA 

Pan skąd się tu bierze? 

DZIENNIKARZ 

Ja się patrzę, lubię i nie wierzę, 

za to wierzę w panią. 

ZOSIA 

Za co? 

DZIENNIKARZ 

Za tę minkę, oczy, gest. 

ZOSIA 

Podobam się? 

DZIENNIKARZ 

W tym coś jest. 

 

SCENA 21. 

POETA, RACHEL. 

POETA 

To pani, o, proszę wejść. 

 

 

RACHEL 

Idę za panem jak cień; 

pan się może śmiać, 

ale mnie się wymarzyło, 

że się tu zaczyna coś dziać – ? 

 

 

POETA 

Może – a w tej chwili na dworze 

pani mi się z dala pokazała, 

jak płomieniste widziadło. 

 

 

RACHEL 

Byłam w ten szal owita cała 

i w świetle ode drzwi, ot tak. 

 

 

POETA 

Noc nasze przeinacza widzenia. 

 

 

RACHEL 

Ja prawie że jestem w trwodze – 

a wie pan, że się zwróciłam w drodze; 

bo mi w poprzek ścieżki przeszła 

jakaś osoba… 

 

 

POETA 

To są ludowe baśnie. 

 

 

RACHEL 

Chodzą hałaśnie 

w huczącym wichrze; pan widzi, 

jaki się huragan zrywa, 

jak świszczy i drzewa szamoce – 

 

 

POETA 

Zatrząsł szybami; – patrz pani, 

czego nie dostrzegam w ogrodzie… 

 

 

RACHEL 

Tak bardzo ciemno… 

POETA 

Ktoś wyrwał krzew różany. 

 

 

RACHEL 

Czy ten, co był w słomę odziany? 

 

 

POETA 

No ten chochoł. 

 

 

RACHEL 

Ktoś połamał? – 

a myśmy, cośmy to chcieli 

z nim – ? 

 

 

POETA 

Myśmy lecieli 

na lep poezji – i teraz 

dwór się od poezji trzęsie; 

odbywa się wielkie darcie 

piór wszelijakiego drobiu: 

grunwaldzkie duchowe starcie, 

lecą pióra orle, pawie, gęsie, 

wnet ujrzymy husarię i króla; 

zatrzęsło się tu ze wszech jak do ula. 

 

 

RACHEL 

W powietrzu atmosferyczna zmiana: 

chata stała się rozkochana 

w polskości – właściwa skala: 

żar, co się duchem udziela, 

co się na powietrzu spala 

jak garść lnu. 

 

 

POETA 

Dawno nie miałem snu, 

jak ten wieczór, jak ta noc. 

 

 

RACHEL 

Przedziwna, przedziwna Moc, 

te potęgi walczące, ten wiatr, 

jakieś prastare siły. 

 

 

POETA 

Hen z Tatr 

przylatują ku mnie przypomnienia! 

Skrzydeł! – nad ten las z kamienia 

ulecieć – w górę – 

 

 

RACHEL 

Na szczyty! 

 

 

POETA 

Walküra! 

 

 

RACHEL 

Dzisiejsze sny, 

po tej nocy nieprzespanej, 

będą cudne – bo oczy patrzące 

stały się figurami ludne, 

które się niełatwo zatrzeć dadzą. 

 

 

POETA 

Chodźmy patrzeć ! 

 

SCENA 22. 

GOSPODARZ, KUBA. 

KUBA 

Jakiś pon, jakiś pon 

zsiadają z siwka w podwórzu; 

koń ogromniec… 

 

 

GOSPODARZ 

Weźcie konia 

razem ze Staszkiem ku szopie; 

podrzućcie co żryć. 

 

 

KUBA 

A pon musi wielgi być: 

ubiory na nim czerwone, 

siwa broda a lira u siodła, 

jak te dziady z Kalwaryje, 

co nosą lire u pasa. 

Niech pon wyjdą w sień. 

 

 

GOSPODARZ 

Bania się z gośćmi rozbiła 

w ten weselny dzień; 

kogóż ta ciekawość przywiodła? 

Latarkę zaświć! – 

 

 

KUBA 

Jak zyje, 

jeszczem takiego Polaka 

nie ujzoł – 

 

 

GOSPODARZ 

Bo żyjesz mało; 

jeszcze duża takich Polaków ostało, 

co są piękni. 

 

 

KUBA 

A kaz się to wszyćko kryje? – 

O, zaroz będzie latarka, 

ino się przypiece siarka. 

 

SCENA 23. 

GOSPODARZ, GOSPODYNI, KUBA. 

GOSPODARZ 

Słyszysz, ponoś ktoś w gościne, 

jakiś jakby wielki gość… 

 

 

GOSPODYNI 

Tu drzwi zawrzes – tam se gwarzcie, 

jo już mom tych tańców dość; 

a cóż ty mos za tęgom mine, 

coś ty jakisik niepewny – ? 

 

 

GOSOPODARZ 

Ino, matuś, zaś nie swarzcie – 

ja tak dziś przy Weselu rzewny; 

jakiś gość nie lada jaki… 

 

 

GOSPODYNI 

Tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie. 

GOSPODARZ 

Kto to taki, kto to taki – ? 

 

SCENA 24. 

GOSPODARZ, WERNYHORA. 

WEHNYHORA 

Sława, panie Włodzimierzu, 

zjechałem tu gość. 

 

 

GOSPODARZ 

Spocznij, Wasza Mość; 

żona stroi się w alkierzu… 

 

 

WERNYHORA 

Ostań, panie Włodzimierzu. 

 

 

GOSPODARZ 

Żona stroi się w alkierzu; 

niespodziany gość, 

właśnie była przy pacierzu, 

bo się dziecka kładło spać. 

 

 

WERNYHORA 

Niechajże żona w alkierzu… 

 

 

GOSPODARZ 

Bo się dziecka kładło spać; 

a ci nie przestają grać: 

jak wesele, to wesele, 

to nie będą w miejscu stać; 

ot, tu żona jest w alkierzu. 

 

 

WERNYHORA 

Niechajże żony w alkierzu, 

niechże tańcuje Wesele. 

Siądźże, panie Włodzimierzu, 

mam Asaństwu nowin wiele: 

Pomówimy o Przymierzu. 

 

 

GOSPODARZ 

Ano proszę, bardzo proszę. 

 

 

WERNYHORA 

Siadaj. 

 

 

GOSPODARZ 

Siadam – zacny gość – 

bardzo proszę, bardzo proszę; 

ceremonii dość. 

 

 

WERNYHORA 

Ja z daleka – hen od kresów, 

konia zgnałem. 

 

 

GOSPODARZ 

Podły czas. 

A do wszystkich spadłych biesów, 

toście tu są pierwszy raz; 

któż was zwabił w taki czas? 

A do wszystkich spadłych biesów, 

żeście tak niespodziewanie 

w noc i na to weselisko 

zechcieli tu, Ichmość Panie? 

 

 

WERNYHORA 

Z daleka, a miałem blisko 

i wybrałem Weselisko, 

boście som tu jakoś wraz, 

i wybrałem Ichmość Mości 

dom, gdzie ludzie sercem prości. 

 

 

GOSPODARZ 

Wasza Mość mieliście blisko 

serceście zobligowali – 

myśmy sobie prości – mali. 

 

 

WERNYHORA 

Z daleka, a miałem blisko; 

ledwom wymienił nazwisko, 

a zaraz mi pokazali 

tacy chłopcy, rześcy, mali. 

 

 

GOSPODARZ 

Co to u nich serce z miską; 

przybieżali, powiadali, 

Czego nie zjęzykowali: 

że pan stary, że Dziad stary, 

że Dziad z lirą, brodą siwą… 

 

 

WERNYHORA 

Ot, dziadzisko z siwą brodą. 

Dawnoż było w duszy młodo; 

żeście sobie prości, mali, 

toście wielkich krzywd nie znali.- 

Chudobę macie szczęśliwą. 

 

 

GOSPODARZ 

A ot, takie złote żniwo, 

złote pola – pokoszone – 

Wszystko błoto – zadyszczone; – 

sady ciche – kwitną, rodzą, 

jedne z drugich same wschodzą: 

złote żniwo, serce z miską; 

nie trzeba szukać daleko, 

kiedy było jakoś blisko. 

Pokażę waćpanu żonę. 

 

 

WERNYHORA 

Złote żniwo, serce złote: 

jeszcze u was w duszy młodo, 

żeście sobie prości, mali, 

toście wielkich krzywd nie znali. – 

Może żona ma robotę – ? 

 

 

GOSPODARZ 

Żona stroi się w alkierzu, 

chce się wydać urodziwa, 

że to gość niespodziewany, 

każe zaraz podać piwa. 

 

 

WERNYHORA 

Zostaw, panie Włodzimierzu, 

że to chwila osobliwa… 

 

 

GOSPODARZ 

Lepiej gwarzy się przy szklenie, 

że to z drogi, tyle błoto; 

lepiej gada się przy wenie. 

 

 

WERNYHORA 

Kiej się nie rozchodzi o to; 

że to chwila osobliwa, 

możemy na osobności 

porozmawiać. 

 

 

GOSPODARZ 

Słucham Mości; 

a to chwila osobliwa. 

Wolnoć spytać o nazwisko… – ? 

 

 

WERNYHORA 

Nie poznałeś – ? 

 

 

GOSPODARZ 

Ktoś mi znany, 

ktoś serdeczny, ktoś kochany, 

ktoś, co groźny – dawny, stary, 

jak wiek cały… 

 

 

WERNYHORA 

Dawnej wiary. 

 

 

GOSPODARZ 

Ktoś mi znany, niespodziany… 

&